DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: ANDY04-02-2013
Hubertus...

Rzut oka za okno. Szara zasłona chmur leciutko różowiejąca od wstającego słońca. Pogoda dobra a nawet – bardzo dobra. Później będzie mocno wiało jak już od kilku dni. Dziś jest święto myśliwych i każdego nemroda ciągnie w knieję aby odbyć – polowanie – okraszone tą szczególną atmosferą tego dnia. Dnia Patrona.

Wszystko przygotowałem poprzedniego dnia. Zbieram się szybko i wychodzę na zewnątrz. Żółta bryła samochodu zaprasza gościnne do wnętrza. Pakuję klamoty i wyjeżdżam. Po kilkudziesięciu kilometrach skręt za Wisłoką na drogę w łowisko i od Patrona otrzymuję pierwszy prezent. Wzdłuż nurtu rzeki i w stronę w którą skręcam na nieboskłonie spory klucz szarych ptaków – gęsi. Foremny i idealnie wyrównany. Ptaki idą w coroczną, trudną i niebezpieczną wędrówkę – coś nimi kieruje bezbłędnie i każe ją odbywać. Smutny i piękny to widok jednocześnie. Pozostaje im tylko życzyć aby znalazły ‘swój kawałek podłogi’ i aby wróciły wraz z budzącym się na wiosnę życiem przyrody. Oczekiwane i z pewnością powrotu...
Odruchowo podnoszę w górę prawą dłoń gestem pożegnania. Do zobaczenia...

Jadę teraz na południe starą drogą cały czas się wznoszącą aż do domku myśliwskiego, przycupniętego do grzbietu Przedgórza Karpackiego. Kilka dni halnego zmiotło liście z drzew i nawiało je w nieforemne spore kupki. Już straciły złoty i purpurowy blask. Poczerniały i skurczyły się. Z zawiei rudego dywanu wystają pnie drzew. Widać już daleko i niewiele zasłania teraz zwierza...

Obrządek zbiórki, pogadywania i docinki.. Jak zwykle, choć ten dzień skłania raczej do i zadumy i przemyśleń. Minął wszak kolejny rok obfity w różne dobre i przykre chwile. Ktoś odszedł, ktoś przybył... Czuje się na zbiórce obecność dawnych towarzyszy łowów. Ich gesty i słowa...

‘Bierzemy’ pierwszy miot. Po granicy. Magiczne to miejsce i bardzo urokliwe. Obecnie drwale ‘postarali’ się niestety aby znikły dostojne olbrzymy, ale to miejsce tchnie swoistą siłą pierwotnego lasu i obiecuje nieznane acz oczekiwane. Rząd szarych postaci z kolorowym znacznikiem świecącym jak latarnia i tworzącym mocny dysonans z otoczeniem wnika w knieję. Tylko szelest suchych liści i gesty o numerze stanowiska zakłócają ciszę tego zakątka.

Grupa naganki odchodzi od linii kierując się do miotu. Moje stanowisko wypada w miejscu gdzie jest weksel (a przynajmniej był) grubego zwierza. Znajduję miejsce obok grubego buka, ale w miot widzę tylko na kilkanaście kroków. Dalej stok opada w głęboki potok. Jak coś wyjdzie będę miał niewiele czasu...

Poziomy pień odchodzący od głównego zaprasza do posiedzenia. Mam trochę czasu aż ruszy naganka i reszta się rozstawi. Na kolanach kładę sztucer z którego odpinam lunetę. Mogę strzelać na bardzo krótkim dystansie, na razie mi nie potrzebna. Prawego sąsiada nie jestem w stanie dojrzeć za zaobleniem linii i dzielącym nas pagórkiem. Z lewej strony mam nitkę leśnej dróżki zasłoniętą patykami odziomków i niewysokimi jodełkami. W tle pomiędzy ocalałymi liśćmi i igliwiem mocno świeci pomarańczowy znak. To ten nowy obowiązkowy – wynalazek – marker dla neofitów i przypomnienie dla rutyniarzy. Może to pomaga, ale jakoś nie pasuje do otoczenia. Rozrywa dostojeństwo kniei i jest obcy.

Siedzę spokojnie popatrując tu i ówdzie. Rejestruję ruch opadających ostatnich liści zerwanych coraz mocniejszym wiatrem do którego w tym miejscu po prostu od lat przywykłem i traktuję jak coś tutaj zawsze obecnego. Poprzez szum wiatru dociera jakiś obcy dźwięk. Coś natarczywie wierci uszy. To ciągnik. Dwadzieścia kroków z lewej strony do linii dochodzi zarośnięta dróżka opadająca na południe stoku. Teraz tą drożyną wypełza terkoczący stwór z doczepionym wózkiem. Dojeżdża do linii i zatrzymuje się. Łomot zdezelowanego tłumika. Diabli nadali. Skąd się tutaj wykocił. Chwilę stoi nieruchomo a później skręca w lewo i jedzie po linii. Dawniej to czasem wóz z konikiem, teraz, cywilizacja psiakrew. Trudno, podnoszę się do pionu zniesmaczony i słyszę pohukiwanie naganki. Po prawej pojedynczy strzał, sztucerowy. Znów dociera pohukiwanie naganki, są coraz bliżej. W dłoniach trzymam odbezpieczony sztucer skierowany w niewielką nieckę obramowaną bukami i z lewej strony niewysokimi jodełkami. W niewielkiej luce ponad nią błyska pomarańczowa kamizelka. To naganka. Poniżej na granicy zarośli i jakiegoś suchego – ruch. Idzie, to rudzielec. Bardzo duży i o ciemnym futrze. Kita ogromna i puszysta. Śliczny. Mam tylko sztucer i o strzale w miot nie ma mowy. Puszczę go za linię i tam spróbuję. Kieruje się w dróżkę gdzie wyjechał traktor. Nagonka jest już stosunkowo blisko i zachowanie lisa jest zdumiewające. Zupełnie się nie spieszy, kluczy wolno, przystaje i ogląda się za siebie. Zbliża się do linii. Czekam złożony w lukę poza nią. Jakieś głosy w tle. Opuszczam broń. Zbyt 'gęsto' w tym lesie. Nie będę strzelał. Salutuję lisa lufą i zakładam broń na ramię. Z dołu podchodzą myśliwi, już zwinęli...

Dziki były, ok.15 sztuk – przeszły przez linię. Ponoć strzał był niemożliwy, traktor, ludzie...

Ten pojedynczy strzał był do lisa. Niestety nie położył zwierza skutecznie...

Wychodzę do ścieżki i dopiero po długiej chwili przypominam sobie o pozostawionych na pniu rękawiczkach. Trochę szkoda ich zostawiać, są zupełnie nowe. Wracam biegiem, znajduję i upycham je w czeluściach obszernych kieszeni wojskowej parki. Dziś nie będą potrzebne. Jest chyba z 15 stopni ciepła. Jak na ten czas zdumiewająca pogoda. Przecież bywało, że w tym dniu śniegu napadało powyżej kolan, powrót do domu był trudny i niebezpieczny. Dziś przez szarą zasłonę cieniutkich obłoczków przeziera blade słońce. Silniej gdy wiatr rozsunie je do niebieskiego nieba. W ściółce coraz więcej wiosennych kwiatów zawilca i jakiś żółtych których nazwy nie pomnę.

Dochodzę samotnie do miejsca zbiórki na polance popod miejscem na Kałżówce gdzie w 1944 roku rozegrała się bitwa oddziałów AK koncentrującymi się do akcji ‘Burza” z hitlerowcami. Parę kroków wyżej jest miejsce gdzie padł dowódca zgrupowania, kpt. Dyzma. Dawniej stał tam żelazny krzyż, obecnie nieco dalej jest obszerna tablica z kilkudziesięcioma nazwiskami tych których krew wsiąkła w ziemię na tym terenie...

Poniżej opuszczone gospodarstwo i obszerna łąka , która była zrzutowiskiem dla samolotów z dalekiego włoskiego Brindizi, zaopatrujących leśną brać w niezbędne materiały do prowadzenia działań. Wiele tych załóg, różnej narodowości – Nowej Zelandii, Południowej Afryki i naszych, polskich, zapłaciło za to cenę najwyższą...

Idziemy do następnego miotu poprzez szeleszczącą powłoką liści. Mam przedostatni numer i schodzę bardzo głęboko do czoła miotu. Przyklejam się do chropowatej kory sporego jeszcze buka, pozostałego po rzezi wspaniałego ongiś drzewostanu. Nic się nie dzieje poza syczeniem halnego w gałęziach. Naganka podchodzi coraz wyżej i słychać ją coraz donioślej. Po prawej trzy szybkie strzały. Dziki? Kręcę głową we wszystkie strony i wytrzeszczam oczy, niestety nic się nie wychyla spoza uboczy potoku. Po długiej chwili zwijamy linię i idę do miejsca zbiórki poprzez zwały liści i poplątane maliniacze z jeżynami. W wgłębieniu na suchych liściach rubinowe kropelki, farba, jednak. Idę poprzez liście wynajdując kierunek ucieczki. Niestety nie znajduję kolejnych kropli. Zawracam na miejsce zbiórki. Po chwili wyjaśnia się, że strzelano do lisa. Ponoć leżał po strzałach a później zniknął. Tylko te ślady na liściach...

Orzeczono, że przenosimy się w zupełnie inną część obwodu. Tam będzie na pewno lepiej...

Długie zejście aż do pól drogą rozdzielającą kompleks leśny. Mam wysoki numer, będę stał przy siatce uprawy. Lubią tutaj przerywać się pojedynki i inna zwierzyna. Długo wybieram stanowisko. Sadowię się na pniu olbrzymiego buka który dawniej tutaj szumiał w otoczeniu takich samych towarzyszy. Teraz wkoło patyki drągowinki, richiatyczne buczki i czuby olbrzymiej zeschłej szarej trawy. Siadam wygodnie kładąc poprzek kolan sztucer. Zakładam nań lunetę i włączam podświetlenie. Rubinowa kropeczka jaśnieje w okularze. Wkoło widać daleko a jak coś pójdzie obok siatki do której ma parę kroków to wyjdzie mi pod nogi. Zobaczymy. Chwilowo ścichł szum halnego. Długo trwa cisza i przewijam pamięć i miejsca i chwili. Wiosenne zielone tło młodych liści, szkarłat jesiennego boru, opancerzone śniegiem drzewa i śpiewający popod butami biały kożuch. Wrzask sójek przywraca mnie do rzeczywistości. Coś się dzieje skoro się tak wydzierają, coś idzie. Otwieram usta i zamieniam się w słuch. Nad głową widzę przelatujące sylwetki tych sympatycznych ‘skrzeczydeł’. Niestety tym razem to nie zwierzyna a podchodząca popod linię naganka. Pusty miot bez strzału i co gorsza bez śladu zwierzyny. Józef wychodzi na mnie i mówi, że jest sporo poryć, ale ten jeden z trudniejszych miotów dla naganki dziś jest pusty. Pomimo siedemdziesiątki na karku nie widać po nim zmęczenia. Pogadujemy o tym i owym idąc pod górę na miejsce zbiórki.

Kolejny miot – tzw. lisi (choć dzików tam często więcej). Mam jedynkę. Aby tam dojść muszę zejść bardzo nisko aż za potok. Potem trzeba jeszcze wrócić, tym razem pod górkę... Idę ciągnąc za sobą peleton myśliwych. Kolejno pozostają i przyklejają się do pni. Któregoś widzę jak z rozmachem wykopuje opadłe liście tworząc miejsce na stopy. Patyki aż – furcą...

W końcu jestem sam i wolno idę poprzez trawę łąki obok starego gospodarstwa. Wzdłuż potoku na wiosnę ciągną tutaj słonki. Opieram się o starą gruszkę i repetuję broń z przyzwyczajenia popatrując w szare niebo i oczekując na – szszsz... niestety tylko halny szeleści w morzu suchej trawy i patyków jakiegoś zielska. Długo stoję bez ruchu. Poprzez skowyt wiatru dochodzą pokrzykiwania naganki. Chwilę trwa aż na stoku zobaczę rząd pomarańczowych kamizelek. Kręcą w morzu suchych oczeretów które bywają dla dzików niezłą sypialnią, niestety dziś śpią gdzie indziej. Czekam aż przejdą dolinkę i zaczynają się wspinać na zbocze zamknięte przez linię myśliwych. Rozładowuję sztucer i do magazynka wciskam bezużyteczny nabój. Mam do przejścia spory kawałek i mocno w górę. Dawniej wbiegałem tam w mgnieniu oka, teraz niekoniecznie, ale jakoś się dowlokłem na zbiórkę mijając po drodze tych zupełnie młodszych. Parę kropelek potu na czole szybko osuszyłem...

Mamy się wrócić do początku poprzedniego miotu, tam gdzie były porycia, może tam...

Znów mam wysoki numer i czeka mnie zejście na sam dół potoku. Schodzę wolno poprzez trawę łąki aż znajduję ścieżkę która prowadzi na tzw. Kwadratową Łąkę. Zostawiamy ją po prawej i schodzimy w dół. Po prawej stronie na skraju lasu dziwnie znajoma sylwetka. To piękny prawdziwek. Mocno już wysuszony i pomarszczony. Tylko wspaniały zapach odchodzącej jesieni został zaklęty w tym pięknym tworze. Szczęśliwy zrywam go i pieczołowicie ochraniając idę na stanowisko. Kilkanaście minut oczekiwania i czerwone kropki naganki coraz bliżej. Na horyzoncie, okropnie wysoko widzę stojący mój samochód. Zarzucam na ramię sztucer i rozpoczynam podejście...


Braciejowa 2010




20-02-2013 14:39kosinusCzyta się je jednym tchem, dziękuje. Kosinus.
12-02-2013 12:55nimbusJak zwykle aksamitnie i pieknie.Wielkie dzieki Andy , nimbus.
11-02-2013 19:09ULMUSMnie ostatnio najbardziej w opowiadaniach Andego ujmuje bardzo subtelne ale stałe nawiązywanie do przemijania ... zawsze w ciepłych kolorach złotej jesieni (nie licząc opowiadania "Mrok" które jest lodowate i granatowe). Bije spokojem z tych opowiadań, elegancką nostalgią ... żalem za czymś może ? ... może się mylę ale jakoś tak czuję.
04-02-2013 20:44dropsNa polowanie w rejonach, o których pisze autor zaprosił mnie przyjaciel.Ze zwierzyną było identycznie.Nie spotykane dotąd widoki przyrody i atmosfera koleżeństwa jaka panowała na tym polowaniu dały mi większą satysfakcję niż pokoty w moim macierzystym kole.
Czytając to opowiadanie z lubością wracam do dawno spędzonych chwil.
Dziękukę Ci Kolego.
04-02-2013 12:30saimonJak zwylke pieknie oddany klimat jesiennego polowania.
Gratuluje ANDY :).Darz Bor

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.