Witajcie moi Towarzysze puszczańskiego szlaku i łowów.
Jeszcze nie zasiadałem z wami przy wirtualnym ogniu w kręgu łowieckim, gdzie snuje się opowieści o przygodach i łowach.
Tak i wypada się przedstawić. Jestem urodzonym w Polsce półkrwi Tatarem Abakańskim. Moje plemię inaczej nazywane jest Chooraj.
Miło mi, że mogę podzielić się z wami swoimi opowieściami a w zamian za to czerpać ze źródła wiedzy doświadczonych nemrodów.
Wczesnowiosenna noc w tajdze była jeszcze w pełni. Mrok myśliwskiego szałasu pokrytego płatami brzozowej kory rozjaśniły słabe, wątłe iskry skrzesane krzesiwem. Hubka załapała, ciszę panującą w szałasie przerwało ciche dmuchanie i skwierczenie żaru. Nagle ciemność rozświetlił malutki ognik i zaczął rosnąć w jego blasku pojawiła się twarz młodego hakaskigo łowcy. To był Bold młody myśliwy z plemienia hakasów. Spokojnymi ruchami podłożył płonącą podpałkę pod palenisko. Płomień rósł i powiększał się aż jego blask rozjaśnił wnętrze szałasu.
Szałas nie był duży ale przytulny. Na ścianie wisiał kołczan i łuk oraz skórzana podbita wilczym futrem kurtka oraz czapka także z wilczego futra. Młody hakas ubrany był w miękką skórzaną koszulę i skórzane portki. Na nogach miał długie skórzane wyściełane futrem buty ze skóry aljenia. Bold wyciągnął z podróżnego, skórzanego worka suszone wędzone mięso zaczął się posilać. Uśmiechał się do siebie. Zima mijała nastawała wczesna wiosna syberyjska było chłodno a nie mroźno i śnieżnie. Kra płynęła wielkim świętym Abakanem. Tajga powoli budziła się z zimowego odrętwienia. To wspaniały czas, czas polowania na głuszce. Na nie właśnie wybrał się hakas. Mięso kogutów nie jest zbyt smaczne ale sama przyjemność polowania starcza za satysfakcję poza tym duże pióra ze skrzydeł doskonale nadają się na pierzyska strzał. Hakascy łowcy wysoko cenią tych co potrafią dokonać tej sztuki- podejść tokującego głuszca. Wychwycić tą magiczną chwilę kiedy to kogut głuchnie na odgłosy zewnętrznego świata, kiedy to myśliwy może postąpić dwa góra trzy kroki w kierunku ptaka.
Młody myśliwy starannie zaczął przygotowywać się do polowania. Z łubi wyciągnął swój wspaniały łuk kompozytowy, który kupił cztery wiosny temu od chińskich kupców dał za niego dziesięć sobolowych skór. Obejrzał go dokładnie następnie sprawdził uważnie cięciwę plecioną a raczej skręcaną z jelit marala, natłuścił ją mieszaniną szpiku kostnego i łoju żeby była elastyczna i nie chłonęła wilgoci. Bowiem wilgoć ją rozmiękczała i czyniła bezużytecznym łuk. Woda w kociołku nad ogniem zaczęła miło bulgotać więc Bold przerwał swoje zajęcia na chwilę i zaparzył sobie herbaty. Pijąc ją powoli sprawdzał strzały. Szczególnie przyjrzał się trzem strzałom o spiralnych pierzyskach i małych kościanych grotach. To były strzały, które wyróżniały się prostszym torem lotu łatwiej było strzelić nimi między gałęzie drzewa. Robić takie strzały nauczył Bolda jego dziadek. Stary i mądry szaman i łowca Tapcziak – Ugaj. Kiedy skończył przegląd sprzętu potrzebnego mu na polowaniu wstał, wziął kawałek mięsa i czarkę herbaty oraz dwa kościane groty i wyszedł z szałasu. Mrok zasnuwał jeszcze tajgę, gdzieś daleko odzywała się sowa. Wiatr kołysał wierzchołkami olbrzymich kedrów i modrzewi. Bold spojrzał w niebo, które było czyste i skrzące się od gwiazd.
Młodemu hakasowi przemknęła myśl przez głowę – przy, którym z tych niebiańskich ognisk zasiadają jego przodkowie i czy oni też teraz szykują się na wiosenne głuszcowe łowy? Po tej chwili zamyślenia ruszył dalej w tajgę, klucząc między drzewami doszedł do małej polanki. Na środku tej polanki stało wielkie drzewo o dziwnie rozrośniętych konarach. Na tych konarach wisiały kości zwierząt, wilcze ogony a na pniu powieszone były czaszki niedźwiedzi, wilków, marali. To było święte drzewo. Hakas pokłonił się drzewu i w jego dziupli złożył kawałki mięsa na płacie brzozowej skóry, obok położył groty strzał. Herbatą polał pień drzewa. W czasie tych czynności dało się słyszeć cichą modlitwę łowcy – O duchy łowiska bądźcie mi przychylne niech moje strzały sięgną celu, niech mój krok będzie niesłyszalny dla zwierząt a odwiatr niech będzie zapachem lasu. Po skończonej modlitwie skłonił się do ziemi przed drzewem i wrócił do szałasu. Ubrał się w kurtkę i czapkę na plecy zarzucił kołczan w dłoń wziął łuk i ruszył poprzez mroczną tajgę w kierunku gdzie rozpościerały się wielkie mokradła a nad nimi górowały suche piaszczyste ostrowia porośnięte wiekowymi modrzewiami. To ulubione miejsce tokowania głuszców. Szedł uważnie, wsłuchując się w odgłosy nocnego życia tajgi. Jego obecności w łowisku nie zdradził najmniejszy szmer czy złamana gałązka. Stąpał miękko co chwila przystając. Kiedy dotarł na miejsce na wschodzie niebo lekko poszarzało. Bold założył cięciwę na łuk, z kołczanu wybrał dwie strzały o spiralnych lotkach. Usiadł pod wielkim kedrem, którego gałęzie prawie dotykały ziemi. I wsłuchał się w głos odwiecznej przyrody. Naprzeciwko niego rozpościerało się mokradło a w odległości około trzystu kroków był ostrów porośnięty wielkimi modrzewiami, niektóre z nich obalone wiekiem leżały a ich miejsce zajmowały nowe, młode. Tak, pomyślał Bold odwieczny cykl przyrody, śmierć i życie, pory roku, narodziny i umieranie magiczny krąg, krąg ognia i szamańskiego tańca, tarcza bębna i tarcza słońca. Życie.
Z zadumy wyrwał młodego hakasa szelest poszycia tajgi. Młody łowca powoli obrócił w tym kierunku głowę i po chwili uśmiechnął się nie był sam w łowisku. Obok niego przemknął lis, on też miał ochotę na świeże mięso. Hakas pomyślał - dobrze, że to lis a nie wielki niedźwiedź, który właśnie się przebudził i znając obyczaje głuszców także mógł przyjść tu na łowy. Bold pamiętał dobrze opowieść o jednym z łowców, który wybrał się na głuszce i nigdy nie wrócił. Myśliwi którzy udali się na poszukiwania znaleźli po nim tylko resztki poszarpanej odzieży i złamany łuk. Niebo na wschodzie stawało się coraz bledsze nad tajgą wstawał piękny wczesnowiosenny poranek. Pełen majestatu i ciszy. Tą ciszę przerwał nagle łopot skrzydeł, mocne uderzenia świadczyły o wielkości ptaka, łowca spojrzał w górę. W stronę ostrowia przeleciał głuszec jego upierzenie rozbłysło feriom barw w pierwszych promieniach słońca. Bold wstał i założył strzałę na cięciwę. Łowy zaczęły się. Hakas zamienił się w słuch aby uchwycić początek pieśni godowej. Dystans do przebycia miał spory. Widział gdzie na drzewie, wielkim modrzewiu na skraju ostrowia usiadł ten piękny ptak. W myślach łowca układał już drogę podejścia od jednej kępy łoziny i wyższych traw do drugiej.
A czasu tak niewiele, głuszec swoją pieśń powtórzy około dwieście razy jak nikt go nie spłoszy zamilknie do kolejnego poranka. Hakas cały zamienił się w słuch, stał się częścią tajgi, przyrody. Czas przestał istnieć. I jest, pierwsza część pieśni z ostrowia. Dobiegł uszu Bolda odgłos jakby ktoś uderzył kijem o kij, głos ten powtórzył się parę razy, po nim nastąpił trel, po nim mocny odgłos jakby ktoś odkorkowywał bukłak z kumysem i upragniony, i wyczekany przez każdego łowcę odgłos jakby ktoś ostrzył nóż. Tak to ten Moment, kiedy tokujący głuszec staje się ślepy i głuchy na odgłosy świata zewnętrznego wtedy to właśnie myśliwy może dać w stronę swojej ofiary dwa, góra trzy kroki. I następnie zamrzeć w bezruchu. Na ten ostatni dźwięk Bold wychylił się spod wiszących konarów i zamarł w bezruchu. Pieśń się powtórzyła i znów dwa kroki łowcy w stronę śpiewaka. Łowy rozpoczęte, nerwy łowcy napięte niczym jego łuk. Od kępy do kępy cierpliwie. Nagle pieśń głuszca zamilkła. Ptak zaczął nasłuchiwać i obserwować otoczenie. Łowca stał spokojnie, lodowata woda zaczęła wlewać się do buta. Ale młody hakas nie czuł tego, cały skupiony zamieniony w słuch obserwował modrzew, na którym siedział wielki ptak. Chwila oczekiwania ciągnęła się niczym zimowa noc. Myśliwy nieruchomy, zastygły w niewygodnej pozie zaczął drętwieć i nagle pieśń rozległa się na nowo, dźwięk szlifowanego noża wyrwał Bolda z odrętwienia. Łowca postąpił dwa kroki i zamarł w oczekiwaniu. Nawet ruchem głowy nie zdradził swej obecności w łowisku. Był już blisko, widział między konarami ptaka, który grał tą piękną dziką pieśń, powitanie poranka, zachętę do godów, modlitwę do duchów przodków, hołd nadchodzącej wiośnie.
Bystre oczy hakasa widziały już czerwone uperlenie brwi koguta. Ptak rozkładał wachlarz ogona zadzierał wysoko szyję kładąc prawie głowę na grzbiecie, opuszczał skrzydła. Hakas znalazł lukę między gałęziami gdzie mógł posłać strzałę. Czekał aż znów rozlegnie się „szlifowanie” napiął błyskawicznie łuk i strzała pomknęła ze świstem w stronę celu. Ugodzony ptak poderwał się do lotu i spadł w dół, miękko upadł na poszycie z mchu. Bold podszedł spokojnie do głuszca, pokłonił się mu, przeprosił za śmierć, którą zadał. Serce biło mu bardzo mocno ale w ruchach było widać opanowanie łowcy. Dopiero teraz poczuł wodę w butach i zmęczenie. Słońce pełną tarczą stało nad tajgą. Hakas podniósł koguta i ruszył w stronę swojego szałasu ukrytego gdzieś głęboko w ostępach matki tajgi.
Od tego czasu minęło już wiele zim, świat się zmienia a ja zasiadam z Wami przy tym wirtualnym ogniu. Ja pra, pra, pra, ....wnuk Bolda. Opowiadam historię mojego ludu, dawno minione dzieje.
No, czas na mnie ruszam w dalszą drogę – Bywajcie Siostry i Bracia Leśnego Szlaku i łowów mam nadzieję jescze nie raz zasiadać z wami przy wspólnych opowieściach.
Chooraj |