|
autor: Chooraj21-10-2014 Wilki
|
Witam Przyjaciele! Wielki Stwórca dał mi znowu możliwość spotkać się przy tym wirtualnym ogniu z Wami. Zasiadajcie przy tym ogniu i słuchajcie opowieści Chooraja.
Tak, wilki to zwierzęta, które budzą u jednych podziw a u innych nienawiść. W wielu mitologiach są uosobieniem zła lub wysłannikami tego, którego imienia się nie wymawia. Ludzie szanowali je za zdolności łowieckie, wiele bractw i stowarzyszeń utożsamiało się z tymi wytrzymałymi i bezwzględnymi łowcami. Sza... słyszeliście? Tak, to odległy zew wilczej złaji. Dozbierajcie drew, bo może zabraknąć, a to źle wędrowcy w taką noc jak ta, wróży. Wiem, już czekacie opowieści o szarym (Hakasi nigdy nie wymawiali imienia właściwego wilczemu plemieniu, coby nie wywoływać z lasu szarego zbója. Ten zwyczaj nie był obcy także Waszym przodkom. Słynne powiedzenie - "Nie wywołuj wilka z lasu").
To co chcę dzisiaj opowiedzieć, zdarzyło się dwie zimy przed tym, jak Jastrząb z Niebios spadł na Śpiąca Ziemię, niczym jastrząb na wylękłą kuropatwę i mocą swą położył tysiące drzew i zabił wiele zwierząt, i łowców też nie oszczędził. W tym czasie wilków było tyle, że przemierzały tą bezkresną krainę w watahach liczących nawet sto sztuk. Kiedy w mroźną noc w powietrzu skrzącym się od mrozu zabrzmiała nuta wilczego gonu, nikt w tajdze nie był bezpieczny. Olbrzymi łoś podnosił się z legowiska i majestatycznym truchtem uchodził w przepastne bagna w oparzeliskach gubiąc trop, rosomak demon tajgi fukają i złorzecząc szarym zbójom wspinał się na złamany pień cedru aby ukryć się przed wilczym stadem. Łowcy i wędrowcy północnych lasów szykowali drwa i opatrywali broń. To co zechcę opowiedzieć miało miejsce w miesiącu nazywanym przez Hakasów "Miesiącem wilczego kła". Nasz luty. Do osady zamieszkałej przez mój ród dotarł samotnie mieszkający w tajdze o dwa dni drogi od naszej sadyby, nasz krewny stary łowca Hakas Ugedasz (Smutny). To imię nadano mu po stracie bliskich. A stracił ich przez wilki. Pewnej zimy wybrał się do miasta aby sprzedać skóry sobolowe i inne rzeczy i żeby zakupić potrzebne przedmioty oraz zabawkę dla maleńkiego synka. Niestety czas zatarł imiona tych ludzi. Kiedy ruszył w drogę zerwała się Purga (Lodowaty północny wiatr, który swym lodowym oddechem zamraża tajgę, potrafi spowodować odmrożenie płuc).
Ugedasz został dłużej w mieście. Jego żona wraz z synkiem wyszli mu naprzeciw. Niewiadomo co się stało, ale... Kiedy Ugedasz wracał do domu zobaczył na lodzie Jeniesieju ślady wilczej uczty, krąg śniegu wydeptany, krwią zbrukany, kości. Z ciekawości podszedł bliżej i zobaczył, że to co brał za sierść i strzępy skóry było odzieżą ludzką. Podszedł obejrzeć kogo wilki zażarły w nocy. Kiedy dokładnie przepatrywał to makabryczne miejsce w zbrukanym śniegu spostrzegł na wpół wdeptaną wilczymi łapami zabawkę. Babcia opowiadała mi, że pamiętała swojego dalekiego krewnego Ugedasza jak siadła u nich przy piecu, wyciągał zza pazuchy drewnianego niedźwiedzia i głaskał. Podobno ta figurka była wypolerowana jego dłońmi jak szkło. Był to drewniany niedźwiadek jego syna. Na piersi Ugedasz nosił w woreczku włosy swojej żony. Od tej pory Ugedasz stał się najbardziej zaciętym wrogiem wilczego plemienia, tropił, zabijał. Znał doskonale obyczaje wilczego ludu. Inni łowcy bardzo go szanowali, nigdy jednak nie zabrał nikogo na wspólne łowy na wilki, zawsze sam przemierzał bezkres północnych lasów. Czaszki wilków zabierał i kładł na miejscu pochówku swoich bliskich. Babcia opowiadała mi jak kiedyś jej ojciec a mój pradziad zabrał ją aby pokazać ten specyficzny kurhan. Podobno był wysoki, wielki i upiorny.
Kiedy Ugedasz zjawiał się w osadzie to wiadomym było, że przynosi ważne wieści z tajgi lub od starej mądrej szamanki, teściowej mojego dziada Aleksandra. Tym razem przyniósł wieści tragiczne. Uściskał mojego dziada i powiedział: Aleksander pojedz ze mną. O dzień drogi od twojego chutoru wilki zażarły wędrownego kupca i jego konie trzeba pozbierać, to co zostało a sam nie dam rady bom już stary i nie mam siły. Dziad wziął dwóch ludzi i najstarszego syna Andreja i pojechali. Miejsca tragedii jeszcze nie widzieli a już konie parskały, drobiły nogami opornie idąc wiedzione sprawnymi rękami woźniców. Za kolejnym zakrętem rzeki oczom ludzi ukazał się makabryczny widok, w koło pełno rozwleczonych końskich kości, kawałki poszarpanej uprzęży, w koło porozrzucane różnego rodzaju towary i ani śladu kupca. Andrej powiedział do Ugedasza- Konie widzę ale kupca nie. Wuju, a jaką masz pewność, że te zbóje zażarły także człowieka? Na to stary Hakas pokazał niedaleko sań leżący but i kawałki materiału. Po czym pokazał na sanie i powiedział - zajrzyj pod sanie a zobaczysz. Andrej pochylił się i odskoczył z przerażeniem - Tam jest trup! - powiedział i osunął się na kolana blady jak ściana. Mój dziad, Ugedasz i pozostali podnieśli wywrócone sanie, ich oczom przedstawił się makabryczny widok. Zobaczyli straszliwie wykrzywione bólem i przerażeniem oblicze człowieka, który musiał konać w strasznej agonii. Przyciśnięty wywróconymi saniami nie mógł się bronić ani uciekać. Wilki rozszarpały go żywcem wyrywając kawałki mięsa z jego nóg i dołu brzucha. Straszna śmierć. Ugedasz szeptał zaklęcia, które miały pomóc duszy tego człowieka trafić do Krainy Zmarłych.
Ugedasz mamrotał cały czas zaklęcia -Ty, który zginąłeś od wilczych kłów, nie przybywaj tu aby drzeć swymi kłami nas ludzi, my niewinni twego zgonu. To matka Tajga i jej dzieci Cię zabiły. Idź tam gdzie wieczne szczęście i łowy. Zasiądź przy ogniu swojego rodu. Ja Ugedasz, syn Abczakgaraja to mówię. Po czym wyciągnął z torby myśliwskiej zioła i krzesiwo oraz pięknie zdobioną drewnianą czareczkę, zapalił w niej zioła i śpiewając okadzał miejsce tragedii. Nadal mamrocząc - Masz konie, masz sanie, uchodź tam gdzie Twoje miejsce, nie nękaj nas żywych, my Ci pomagamy. Nie wpadaj na nasz trop człowieku wilku, nie węsz za nami. Jego monotonny śpiew brzmiał upiornie w zapadającym zmroku. Ludzie instynktownie starali się zachować ciszę.
Po skończonej pracy rozpalili ogień i zasiedli do posiłku. Gdy zapadł zmrok Ugedasz wziął strzelbę i ruszył w tajgę. Andrej podskoczył do niego i powiedział - dokąd idziesz wuju? Łowca uśmiechnął się i powiedział tylko - wilcza noc. Andrej czuwał jako ostatni przy ogniu, nad ranem przysnął. Kiedy się obudził zobaczył Ugedasza przy ogniu, który spokojnie mizdrował wilczą skórę a obok niego leżało jeszcze dwie inne. Na drzewie nieopodal ognia za dolną szczękę na rzemieniu wisiały trzy wilcze łby obdarte ze skóry. Ugedasz spokojnie skończył pracę, odłożył skórę, wytarł ręce w śniegu po czym oparł się o drzewo i wyciągnął drewnianego misia i swoim obyczajem zaczął go głaskać. Mamrocząc pod nosem - To dla Ciebie maleńki, dla Ciebie. Siedział tak chwilę, po czym wstał, podszedł do Andreja i powiedział - Młodyś i niedoświadczony, dla Ciebie śmierć w tajdze, żeby nie ja, to ogień by zgasł. Ja zdążyłem wymizdrować trzy skóry a ty spałeś jak niedźwiedź. Dobrze, że to nie czas wojny o terytoria łowieckie, bo Sojoci by wyrżnęli wszystkich tu śpiących. (Sojoci, plemię sąsiadujące z Hakasami. Ich terytoria łowieckie graniczyły z terytoriami łowieckimi mojego ludu. Moja babci zawsze mówiła - jak skorzystasz z gościny u Sojota to od jego ognia odchodź tyłem, trzymając broń gotową do strzału. Bo te psy prawo szanują w kręgu ognia a poza tym kręgiem zabiją cię dla samych butów czy noża. To zdradzieckie plemię).
Od tego zdarzenia minęło około trzy kwarty księżyca, "Miesiąc wilczego kła" skończył się a nastał miesiąc "Budzenia niedźwiedzi". Mimo to, mróz tego roku nie zelżał, lecz przeciwnie, stał się jeszcze mocniejszy. Wilki zaczęły podchodzić pod ludzkie osady, mnożyły się ataki na zwierzęta i ludzi. W chutorze odległym o trzy dni drogi wilki dostały się do domu mieszkalnego i wycięły całą rodzinę. Kończyły się zapasy podstawowych produktów potrzebnych do egzystencji. W domach zaczynało brakować zapałek, nafty do lamp i innych rzeczy. Pewnego wieczora mój dziad postanowi w raz z żoną pojechać do Minusińska po naftę i inne produkty do domu. Babcia pamiętała jak bardzo się wtedy cieszyła bo rodzice postanowili zabrać ją ze sobą. Opowiadała jak bardzo rozpierała ją duma, że to ona jedzie do miasta, a nie jeden ze starszych braci.
Dziad zaopatrzył dobrze sanie w skóry do przykrycia i obrok dla koni, zabrał duży zapas ładunków do strzelby. Tak do Minusińska był dzień drogi, ale dla rączych koni hodowanych pod okiem mojego dziada ten dystans był niczym. Pokonywały go w dwanaście godzin, wiatronogie zwierzęta. Dziad mój wybrał najbardziej dzielną trójkę do zaprzęgu i ruszyli. Do Minusińska dojechali bez kłopotów. Tam dziad zrobił zakupy, pozałatwiał wszystkie sprawy i ruszyli w drogę powrotną świtem następnego dnia. Był tęgi mróz, wiatr wiał z północy co dobrze nie wróżyło. Babcia opowiadała, że jej ojciec był niespokojny, konie też szły nerwowym kłusem. Jednak droga przebiegała dość spokojnie. Aż nagle gdzieś z głębi tajgi dał się słyszeć przenikliwy wilczy zew. Dziad zatrzymał konie i wsłuchał się w przeciągłe wilcze wycie. Do pojedyńczego głosu dołączyły inne, zew zbliżał się i narastał. Dziad przyciął konie i ruszył z kopyta wiedział, że ten gon dotyczy jego i to on wraz z rodziną stał się zwierzyną na dzisiejsze polowanie wilczej złaji. Konie gnały ile sił starczyło, pędzone strachem przed odwiecznymi wrogami swojego gatunku.
Zamarznięty Jeniesiej stanowił najlepszą trasę dla uchodzących sań. Dziad skierował sanie na lód pokryty śniegiem i gnał, gnał aby dalej od śmiercionośnego stada. Babcia opowiadała jak skulona na dnie sań płakała a jej matka patrzyła za siebie i nagle usłyszała przerażony głos matki - Aleksander one już są! Wtedy odważyła się obejrzeć za siebie i zobaczyła bure ciała pędzące w półkolu za saniami. Kolejna część watahy wypadła zza linii drzew może ze sto metrów od zaprzęgu. Babcia opowiadała jak z narastającym niepokojem słuchała chrapania zmęczonych koni.
Wilki zbliżały się coraz bardziej i bardziej, dochodziły uciekających ludzi. Dziad założył na plecy strzelbę i plecak, który leżał przy jego nogach. Konie chrapały coraz mocniej, z ich boków pomimo wielkiego mrozu spadały płaty piany, coraz częściej potykały się, aż jeden z przedśmiertnym kwikiem przewrócił się, plącząc uprząż pozostałych. Sanie wykonały dziwny zakręt i wywróciły się. Siła była tak wielka, że jadących na nich ludzi wyrzuciło daleko od sań. Kiedy babcia odzyskała przytomność usłyszała przeraźliwy kwik rozszarpywanych koni i nagle padł strzał. Jeszcze huk nie przeminął a w tle usłyszała skowyt wilka. Kiedy podniosła głowę to zobaczyła dwa kroki od siebie wilka, który wił się w agonii po celnym strzale jej ojca. Spojrzała w drugą stronę, jej ojciec stał i strzelał. Wilki na moment rozbiegły się, jednak nie za daleko, po chwili z powrotem rzuciły się na konie, próbujące uwolnić się z gmatwaniny uprzęży. Mój dziad był doświadczonym myśliwym, dlatego nie strzelał na darmo.
Babcia wraz ze swoją matką pozbierały rozrzucone z sań przedmioty, które najbardziej były potrzebne a znajdowały się w zasięgu, i razem z ojcem zaczęły uchodzić do ściany lasu. Babcia kiedy to opowiadała miała łzy w oczach i mówiła - Nigdy nie zapomnę tego widoku kiedy stado burych, chudych niczym szkielety obciągnięte skórą wilków rozszarpywały jeszcze żywe konie, a te rzęziły, kwiczały z przerażenia i bólu. Kiedy sobie uzmysłowiłam Saszka, że taka okrutna śmierć może mnie spotkać zaczęłam żałować, że nie skręciłam sobie karku wypadając z sań. Dziad osłaniał odwrót idąc tyłem, jednak wilki były tak zajęte ucztą, że nie zauważyły uchodzącej dwunożnej zwierzyny. Babcia wraz z rodzicami dopadła ściany lasu. Dziad od razu nakazał zbierać gałęzie i to szybko, ale nie odchodzić daleko. Sam wyciągnął rozpałkę i krzesiwo (do końca swojego życia nie uznawał zapałek. Zmarł w 1923 r.) rozniecił szybko ogień, jedynego przyjaciela wędrowcy w tajdze spowitej mroźnym powietrzem. Babcia wspominała jak szybko zbierała gałęzie i nosiła na kupkę. Dziad zabrał się za ścinanie uschłego cedra, który na szczęście był w pobliżu. Wszyscy walczyli o życie i to dodawało im sił. Wilki nasyciły się końmi i nażarte położyły w pobliżu miejsca uczty. Porywy wiatru stawały się coraz mocniejsze, nadchodziła purga. Nadchodziła mroźna syberyjska noc, moja babcia razem z matką skulone w pobliżu ognia nakryły się jedną szubą wilczą, dziad cały czas bez przerwy pracował siekierą szykując drewno na ogień. Wiatr był coraz silniejszy a powietrze stawało się aż ciężki od mrozu. Głód stawał się dokuczliwy. Koło północy wiatr i zadymka ustały. Niebo wypogodziło się a mróz był tak silny, że gdyby splunąć to ślina zamarznięta na sopel spadłaby na ziemię. Babcia obudziła się a raczej obudziło ją wycie wilków, wyły do księżyca swa tęskną, przerażającą pieśń pełną skargi. Otoczyły ognisko, w ciemności widać było przeraźliwe świecące ślepia. Rozzuchwalone bezczynnością ludzi podchodziły coraz bliżej aż ich bure ciała wyraźnie było widać w świetle ognia. Niektóre miały jeszcze sierść zabrudzoną końska posoką, ich boki wypchane były końskim mięsem a mimo to podchodziły coraz bliżej. Dziad spokojnie wymierzył do najbardziej zuchwałego basiora i wypalił. Wilk rzucony siłą wystrzału skoczył w górę i zwalił się na ziemię dygocząc w przedśmiertnych konwulsjach. Reszta złaji zniknęła w ciemności, aby po chwili znów zacząć podchodzić obozujących ludzi. W końcu nadszedł świt, który jednak nie przyniósł zmiany. Wilki leżały wkoło obozowiska czekając cierpliwie aż zgaśnie ogień. Dziad Aleksander nie strzelał, oszczędzał amunicję na ostateczne starcie. Na takim oczekiwaniu minął kolejny dzień. Drewno było ale głód i pragnienie nie dawało spokoju. Poza tym lęk i mróz pozbawiał woli życia. Wilki obgryzały resztki mięsa z końskich kości. Zaczynały być nerwowe. Obecność świeżego pożywienia zaczynało budzić w nich agresję. Babcia opowiadała jak wilki zaczęły podchodzić tak blisko, że były od niej na trzy, cztery metry. Wtedy ojciec babci strzelał do takiego zuchwalca kładąc go trupem, ale naboi w pasie ubywało. A wilki czekały cierpliwie. I znowu nastała mroźna syberyjska noc, gwiazdy skrzyły się na niebie, wilki wyły swoją pieśń. Wybawienie nadeszło następnego dnia. O świcie dało słyszeć się gwar ludzki, pobrzękiwanie szarkuńcow (dzwonki przy uprzęży, po polsku janczary). Wilki zniknęły jak widma czy upiory. Rozpłynęły się w świetle dnia. To Ugedasz przybył z odsieczą a wraz z nim dwaj synowie mojego dziada i paru pracowników jego chutoru. Tak, powitaniom nie było końca. Babcia wspominała jak Ugedasz wziął ją na ręce i zaniósł do sań. Nigdy więcej nie widziała w jego smutnym obliczu tyle radości i miłości co wtedy. Babcia opowiadała, że jeszcze długo po tym zajściu budziła się w nocy i patrzyła w ciemność czy przypadkiem nie zobaczy w mroku złowróżbnych latarni wilczych ślepi.
Spytacie co się stało z Ugedaszem, nie wiem po prostu poszedł w tajgę pewnego zimowego dnia i nie wrócił. Teraz zapewne siedzi przy ognisku w Krainie Wiecznych Łowów i bawi się z syneczkiem drewnianym niedźwiadkiem, a jego żona przygotowuje posiłek. Kiedy ja podążę do tej krainy nie omieszkam zasiąść przy ognisku Ugedasza i jego rodziny. Muszę Ugedaszowi podziękować za uratowanie mojej babci. Teraz nie ma nawet tam na Śpiącej Ziemi wielkich wilczych sfor. To czasy minione, jeszcze w niejednej opowieści będę budził tamten czas. Na mnie już czas, ruszam dalej.
Chooraj |
|
| |
23-10-2014 16:33 | ULMUS | Lubię takie bajanie :) Pachnie ogniskiem , skórami i moim dziadkiem :) | 21-10-2014 20:47 | sumada | +++ |
| |