Tak, było to tak dawno temu, że nawet moja stara babcia, szamanka Kara Borke, nie pamiętała tego osobiście tylko przekazała tę opowieść swojej wnuczce Barazimda. A zasłyszała to od swojej prababci leciwej Muko Abbak (Matka Niedźwiedzi).
To był czas, kiedy Syberia była naprawdę Śpiącą Ziemią, jak ja nazwali Tatarzy, którzy zapuszczali się w celach handlowych, jak i łowieckich na te tereny. A Kozacy na rozkaz Cara Iwana zwanego Groźnym dopiero co odważyli się przekroczyć góry Uralu i niewielkie ich oddziałki docierały bardzo rzadko nad Abba Khan. Hakasi bardzo się dziwili nowym przybyszom. Nie mogli zrozumieć, dlaczego ci ludzie pomimo porażek nadal próbują odebrać im ziemię nawet za cenę życia. Potężny chanat Chooraj był bezpieczny od tych przybyszy z Zachodu chroniony murem tarcz potężnych wojowników, którzy na znak zwycięstwa i przestrodze dla wrogów obcinali głowy jeńcom i troczyli je do siodeł.
To, o czym opowiem, zdarzyło się w czasie Twardego Śniegu. Czyli między naszym styczniem a lutym. To zły czas na polowanie - nie można cicho podejść na strzelenie z łuku do zwierzyny. Zwierzyna jest głodna i czujna. Znękana napadami wilków cały czas pozostaje w czuwaniu. A zmrożony śnieg nie ułatwia podejścia, krzewy pozbawione liści nie dają osłony podchodzącemu łowcy. To zły czas, wierzajcie mi. W tym właśnie czasie, z dala od osady, przebywał w swojej jurcie na terenach łowieckich swojego rodu, młody Hakas pra pra... prawnuk Abba Abczaka – Bold (Mocarz). Imię to nosił z racji wielkiej siły jaką posiadał: był wyższy od reszty łowców z osady nad Abba Khanem, nie miał tak ciemnej cery jak reszta Hakasów ani typowych rysów dla tej rasy. Złośliwe stare kobiety plotkowały, że jest synem jednego z przybyszów a nie znakomitego łowcy Itur Tapczak (Wbitego Topora). Jednak nikt nie śmiał tego wprost ogłosić, bo zarówno ojciec jak i syn słynęli z porywczego charakteru i nie jednemu już gnaty porachowali za te uwagi. Jednak Bold rzeczywiście nosił rysy łagodne, co wcale nie czyniło go gorszym łowcą od innych, a wręcz przeciwnie - był mimo młodego wieku doskonałym tropicielem i myśliwym. Miał zaledwie trzynaście lat, gdy wilcze zęby naznaczyły mu twarz bliznami, kiedy to walczył o życie własne i siostry z trzema wilkami i kiedy to poszedł z siostrą po mięso do spiżarni na drzewie i został od wsi odcięty przez trzy wilki. To był śmiertelny bój. Życie uratowała mu olbrzymia siła i gruba kurtka uszyta przez matkę. A jego siostra Tumi (Milcząca) po tym zajściu długo nic nie mówiła stąd jej imię. Bold już od samego urodzenia był uważany za mocarza. Od wtedy, gdy jako jedyne dziecko przeżył bardzo ciężką, głodową zimę mając zaledwie rok.
Noc na dobre zagościła już w tajdze, a księżyc w pełni swoją zimną poświatą rozbijał jej mroki. Jego blask rzucał cienie na skrzący się śnieg. Dwaj łowcy siedzieli w jurcie przy płonącym ognisku. Starszy właśnie robił promienie do strzał obrabiając proste drewniane pręty. Przeciągał je przez coraz to mniejsze otwory w kościanej płytce. Młodszy cierpliwie wygładzał na kamieniu kościane groty. Robota szła im sprawnie. Starszy, już niemłody mężczyzna, cicho nucił pod nosem jakąś pieśń. Młodszy przy swojej robocie uśmiechał się do swoich myśli. Nagle stary podniósł się ze skóry przy ognisku i powiedział - Synu, pójdź po wodę do strumienia, zaparzymy igieł świerku i suszonej czeremszy. Taki wywar dobrze nam zrobi przed jutrzejszym obchodem sideł. Na razie za dobrze nam nie poszło. Te rosomaki to prawdziwe demony tajgi. Zniszczyły tyle cennych skór. Poszedł w kąt i przyniósł miedziany kociołek. Młodszy wstał, ubrał się w grubą kurtkę z wilczych skór i czapkę z lisa, na nogi założył długie buty z reniferowej skóry. Przepasał się pasem, na którym wisiał mocny choć nie za duży nóż i sakiewka, w której było krzesiwo i parę innych niezbędnych do przetrwania przedmiotów. Wziął w rękę kociołek, w drugą rękę wziął siekierę i poszedł.
Świeże i rześkie mroźne powietrze owiało jego młodą a już naznaczoną bliznami twarz. Poszedł do strumienia, tam wyrąbał przerębel i nabrał czystej wody do kociołka. Po zaczerpnięciu wody podniósł głowę wysoko. Spojrzał w gwiazdy. Zapatrzył się po przez korony drzew w migoczące punkty na niebie. Przez jego głowę przemknęła myśl. Przy którym z niebiańskich ognisk siedzą moi przodkowie? Jest tak wiele ognisk, że to musi być kraina wszystkich ludów ziemi. A gdzie idą po śmierci wędrowcy, którzy czasami przybywają do nas? Czy oni mają swoją krainę łowów? Długo tak stał, aż woda w kociołku pokryła się grubą pokrywą lodu.
Rozmyślał jeszcze o wielu sprawach, gdy nagle ciszę przerwał wilczy gon. Młodzieniec zaczął nasłuchiwać. Uśmiechnął się: tak, ci leśni bracia coś zwęszyli i idą tropem swej ofiary. Ach, gdyby być tak wytrzymałym jak te zwierzęta, mieć ich słuch i węch. Młodzieniec stał i słuchał, a pieśń wilczej złaji brzmiała coraz wyraźniej w mroźnym, nocnym powietrzu syberyjskiej puszczy. Młodzieniec nasłuchiwał chwilę, po czym złapał kociołek i szybkim krokiem udał się do jurty. Jak tylko wszedł do środka, od razu powiedział – Ojcze, wilki dopadły jakieś zwierzę. Zapasy żywności się nam kończą może skorzystamy z okazji i poprosimy naszych leśnych braci o pomoc?
Stary się ożywił. - Dobrze synu, weź dwie pochodnie i łuk. Ja też wezmę pochodnie i pójdziemy, może się uda. Szybko się przygotowali i ruszyli w stronę wilczego gonu. Szli dość szybko. Znali na tym terenie każdą ścieżkę i przejście. Wilcze głosy stawały się coraz wyraźniejsze. Łowcy doszli do krawędzi boru, który ustępował miejsca małemu jeziorku leśnemu. Na tafli tego zamarzniętego jeziorka rozgrywała się jedna z dramatycznych scen życia tajgi. Wilki osaczyły na lodzie wielkiego łosia. Zwierzę dzielnie broniło się przed atakami szarych zbójów. Śnieg splamiony był posoką nie tylko ofiary, ale i oprawców. Szlak pogoni zaznaczony na jeziorze był truchłem wilków. Widać było, jak raz już udało się wilkom otoczyć olbrzyma, ale ten mocarz przedarł się i nadal nie zamierzał tanio sprzedać swojego życia. Celne kopnięcie i kolejny wilk z przedśmiertnym skowytem wyleciał w powietrze. Jednak to kopnięcie zachwiało zwierzęciem. Racice gorzej trzymały się na lodzie, niż łapy z pazurami. Nie na darmo wilki wpędziły tego olbrzyma na lód. Zwierz runął. Wilki jakby na to czekały, natychmiast skoczyły na ofiarę. Łoś zaryczał boleśnie, kiedy około dziesięć zębatych paszczy zacisnęło się na jego ciele. Jednak uczynił potężny wysiłek i wstał. Strząsnął z siebie oprawców, którzy łykali kawałki mięsa wyrwanego z żywego zwierzęcia. Łoś pochylił łeb i wspaniałym wieńcem przygwoździł do lodu niedawnego oprawcę. Kolejny skowyt rozdarł powietrze mroźnej syberyjskiej nocy. Jednak to był zły manewr, bowiem jeden z burych cieni zaszedł z boku i chwycił łosia za chrapy. Potworny ryk bólu umęczonego zwierza poniósł w mroźna pustkę modlitwę do Wielkiego Stwórcy, aby szybko zakończył agonię. Plama krwi wkoło walczących zwierząt rosła z każdą chwilą. Kolejny wilk doskoczył i wydarł kawałek mięsa z pachwiny, inny doskoczył w tym samym czasie i ukąsił łosia w szyję. Łoś, niczym wojownik na polu walki, stał dumny walcząc do ostatniego tchnienia. Jednak zaczął się słaniać. Stary łowca już rozniecił mały ogień i zaczął odpalać pochodnię. Bold napiął swój łuk i wypuścił strzałę prosto pod łopatkę łosia skracając mu mękę konania w wilczych paszczach. Następnie z dzikim krzykiem ruszył w kierunku burych cieni.
Wilki stały chwilę osłupiałe po czym cofnęły się od zdobyczy, która już leżała i jeszcze ciężko oddychała. Bold napiął łuk i wypuścił strzałę prosto w kłębowisko wilków, skowyt był świadectwem trafienia. Kolejna strzała poszybowała w kłębowisko i następna. Wilki zmieszane stały i patrzyły nie wiedząc, co począć. Nie chciały zostawić zdobyczy, a ten dziwny stwór nadal krzyczał i kąsał na odległość. Nagle z ciżby wilków oderwał się potężny basior i runął na Bolda. Ten odrzucił łuk i zza pasa wydobył siekierę. Mocny cios obalił wilczysko zaraz przy nogach młodzieńca. Jednak ta szarża obudziła wolę walki w pozostałych wilkach. Rzuciły się na człowieka. Wtedy za krzaków wybiegł stary Itur Tapczak, krzyczał i wywijał pochodnią. Człowieka by pokonały, ale cofnęły się od ognia. Bold odpalił swoją pochodnie od ojcowskiej i zasłaniając się przed wilkami ogniem ruszyli w stronę łosia. Bura zgraja cofnęła się przed ogniem, ale nie zamierzała oddać zdobyczy. Wilki zaczęły krążyć wkoło łowców sprawiających tuszę łosia. Niektóre odeszły w cień i zaległy w śniegu. Inne z kolei poszły obgryzać truchło swoich towarzyszy. Z ciemności nocy dało się słyszeć odgłosy waśni, która towarzyszyła kanibalistycznej uczcie leśnych zbirów. W tajdze nic nie może się zmarnować, odwieczny krąg życia - ktoś umiera, żeby dać życie innym.
Łowcy powycinali co lepsze kawałki mięsa. Wszystko zapakowali w skórę zwierza i powiesili na oszczepie. Tak zapakowany ciężar wzięli sprawnie na barki i odgradzając się pochodniami poszli w swoją stronę. Wilki tylko na to czekały. Od razu rzuciły się na resztki łosia. Po dotarciu do jurty łowcy zabezpieczyli mięso i zasiedli przy ogniu, aby odpocząć po trudach walki o byt. Ich twarze wyrażały zadowolenie. Kolejny raz zwyciężyli w trudnej walce o przetrwanie. Stary Itur Tapczak wziął kawałek mięsa i wyszedł z jurty, podszedł do drzewa na którym był umocowany mały ołtarzyk myśliwski. Tam umieścił mięso ze słowami - Dzięki Ci Wielki Stwórco za tego łosia, daj Panie, abym mógł go upolować jeszcze raz w Krainie, gdzie wszyscy podążamy. O duchu łosia dzięki ci za twe mięso, które nas nakarmi. Byłeś bardzo odważny walcząc o życie i bardzo wyrozumiały wystawiając bok na strzałę mego syna. Kiedy wrócił, to nad ogniem już piekł się kawałek soczystej łosiowej polędwicy.
Zasiadł łowca przy ogniu. Posilił się i ułożył się do snu. Mody Bold jeszcze długo siedział wpatrzony w płomień wspominając zajścia ostatnich godzin. Jego młode serce rozpierała radość i duma. Samemu nie wypadało mu opowiadać o swoich wyczynach, ale wiedział, że ojciec na pewno będzie się chwalił jego odwagą i roztropnością. A przecież starał się o rękę ślicznej Czimur (łasicy) z rodu Terkut. Dobrze wiedział, że takiego kawalera jak on, zazdrościły jej wszystkie panny na wydaniu w jego osadzie i nie tylko tam. Wesele miało się odbyć w czasie przesilenia letniego. A skóry, które zdobędzie tej zimy, razem z ojcem mieli przeznaczyć na sprzęty do jego jurty. Dołożył do ognia i ułożył się na swoim posłaniu. Ciekawe o czym śnił. Może o kolejnych łowach i wyczynach junackich.
Nad Śpiącą Ziemią wstawał kolejny mroźny świt syberyjskiej zimy. Kiedy słońce wstało i oświetliło tajgę, na zamarzniętym jeziorku bielały obgryzione kości łosia i paru wilków, niemi świadkowie nocnego dramatu. |