Był 22 listopada. Ładnie przybieliło nasze łowiska w Górach Sowich, a ja nie mogłem się udać na polowanie zbiorowe z ambon w moim kole Knieja w Nowej Rudzie. Pomyślałem, że zrekompensuję to sobie popołudniowym kontaktem z łowiskiem, więc po objedzie pojechaliśmy z żoną i córką do obwodu, ocenić czy coś się ciekawego w nim dzieje.
Udaliśmy się na placówkę. Miejsce nazwane od starej placówki straży granicznej, która kiedyś tam się znajdowała. Ilość wysypanego jedzonka nie wskazywała na ruch dziczków pod tą amboną. Zmierzając wzdłuż granicy państwa w kierunku Dragana wpadło mi w oko parę lekko zbuchtowanych miejsc na białym tle. Uznałem więc, że warto wpisać się na wieczór na tą ambonę na Draganie, stojącą pod lasem do której było około 60 metrów od poletka topinamboru, które też było lekko podniesione.
Po odwiezieniu dziewczyn do domu i wpisaniu się do książki, usiadłem na stanowisku około dziewiętnastej. Po niedługim wyczekiwaniu coś usłyszałem. Podniecony po chwili zgasiłem swój zapał jak okazało się, że na poletko wyszła sarenka, która w tych łodygach robiła niemało hałasu. Minęło jakieś czterdzieści minut, jak koleżanka zaczęła mnie denerwować, bo nic innego się nie działo. Oparłem głowę o parapet okienka myśląc sobie, że znowu nic nie będzie. U kolegi w kole, gdzie mam odstrzał pozyskałem już parę dzików a u mnie jeszcze żadnego poza zbiorowym polowaniem. Trochę zniechęcony podniosłem głowę. Sarna dalej stała, ale na końcu poletka i była jakaś ciemniejsza w świetle księżyca, więc podniosłem lornetkę, w której zobaczyłem sylwetkę dzika. Ominął mnie moment kiedy czarne wyszło z lasu. Nie chciało mi się wierzyć, ale zwierz był prawdziwy. Kręcił się wkoło szukając jedzenia, więc musiałem poczekać aż się dobrze ustawi. Spojrzałem w lunetę mojej cz-tki, wszystko w niej latało jakby nie była przymocowana do sztucera. Zrobiło się ciepło a ja rozdygotany starałem się uspokoić. Wziąłem lornetkę chcąc upewnić się celu. Ponownie mierząc było już lepiej, czerwona kropka zakrywała środek komory. Nie zepsuj tego. Po chwili dzik podniósł głowę, wysoko patrząc w lewo, na las. Wtedy tak spokojną ciszę przerwał jakby grzmot spowodowany ściągnięciem spustu. Z powodu podniecenia, kalibru 308 i ciepłych ciuchów odrzut był porównywalny do wspólnego strzelania za dziecka z taty wiatrówki do tarczy. Szybki repet, widzę, że dzik uchodzi w stronę lasu na przeciw ambony, ale nagle mi znika z oczu. Myślę to super, pewnie pudło. Zebrałem klamoty i poszedłem na miejsce, gdzie stała ofiara. Zobaczyłem farbę przy krawędzi ścieżki do lasu, następną za dróżką, jeszcze jedną jak z wiadra kawałek dalej. W odległości może dwudziestu metrów od pechowego dla dzika miejsca, znalazłem lochę z dziurą po kuli na lekko spóźnionej komorze bez wylotu,co było spowodowane lekką amunicją 9,7 g, na którą nie mogę psioczyć. Zadowolony miałem nadzieję, że to zdarzenie odmieni moje efekty polowań w moim kole, o co proszę Św.Huberta.
Loszka w skupie miała 51 kg, ale to najważniejsze darzone mi zwierzę.
Darz Bór. |