Wspomnienia z poprzedniej niedzieli:
Zawsze uważałem, że na wyjście do lasu nie ma złej pogody. Są tylko źle dobrane ciuchy. W niedzielę wiatr był taki że łeb urywało, ale - być może - dlatego udało mi się przeżyć coś takiego...
Jak zwykle ciepło ubrany pojechałem do obwodu 173. Samochód zostawiłem przy naszej myśliwskiej wiacie. Była godzina 11.15. Z moim ulubionym towarzyszem łowów - "Mosiem" poczłapałem od kultowej poniemieckiej, nieistniejącej już „kainschoppe” linią do Stryjewa. Po przejściu 100 metrów zobaczyłem dużego odyńca. Wolniutko przeciął linię, którą szedłem. Wiatr był porywisty (prosto w twarz), więc nie było możliwości żeby mnie wyczuł. Temperatura była dodatnia od dwóch dni i po śniegu zostały tylko głębokie kałuże w zarośniętych trawą koleinach po ciągnikach, które dawno temu tędy jeździły, wyciągając drewno ze zrywki. Lawirując po tych wertepach postanowiłem podejść czarnucha. Biorąc pod uwagę tempo jakim szedł, wiedziałem że spaceruje po lesie w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Miałem pewność, że go spotkam. Albo na skraju lasu, albo w rzadkim lesie. Po pięciu minutach podchodu zobaczyłem Go!!! Stał 10 metrów od linii. Tyłem do mnie. Piękny, czarny jak smoła. Poczułem zapach, który każdego myśliwego powala na kolana. Bezszelestnie podszedłem jeszcze kilka kroków i obserwowałem go jak zaczarowany. Miałem Go na 20 m. Mój odyniec buchtował beztrosko pokazując powoli cały swój majestat. Po chwili miałem go na blat. Oceniłem go na jakieś 130 kg. Widok był tak piękny, że nie śmiałem się poruszyć, żeby tego nie zepsuć. Widziałem jego piękne szable... Syciłem oczy tym widokiem przez jakieś 5 minut. Kiedy odwrócił się przodem i pokazał swoją okazałą latarnię spojrzeliśmy sobie w oczy. Nie wiem jak długo to trwało. Może pół minuty, może 15 sekund. Nie mógł mnie poczuć, bo stałem pod wiatr. Nie poruszyłem się, więc zadziałał tu chyba instynkt dzikiego zwierza. Nieśpiesznie odwrócił się do mnie tyłem i powoli podreptał przez las. Po chwili gdy ochłonąłem, delektując się zapachem dzika poszedłem dalej linią. Zobaczyłem go jeszcze kiedy majestatycznie przeciął mi drogę 200 metrów dalej w miejscu, w którym kolega Adrian strzelił w tamtym roku takiego samego - medalowego odyńca.
Kilkaset metrów dalej spotkałem jeszcze jednego dzika. W porównaniu z poprzednim, maluch - około 50 kg. Jak zwykle skończyło się na obserwacji.
Dla takich chwil prawdziwy myśliwy chodzi do lasu. Nie ma to znaczenia, czy z bronią czy bez.
Darz Bór. |