|
autor: Andrzej Szeremet12-12-2016 Pies myśliwski Aza
|
Było to zimą 1994 roku w Manowie, akurat przed świętami. Dosypało śniegu, mróz brał jak na warunki Pomorza lepiej niż solidny. Psy dostały niesamowitego apetytu i codziennie rano oglądałem puste miski. Wymiatały wszystko, co im się dało, do dna. No cóż pomyślałem, zima ma swoje prawa. Wyjaśnienie przyszło w samą wigilię. Krótko przed kolacją, wyszedłem wyrzucić śmieci i nagle w świetle latarki, którą oświeciłem szopę i stojącego pod nią UAZ-a, pojawiła się para błyszczących ślepi. Pod autem przywarowała niewielka psina, ale widziałem ją tylko przez moment, bo natychmiast uciekła za chłodnię, gdzie trzymaliśmy strzeloną zwierzynę. Zdążyłem tylko zauważyć, że pies był niesamowicie chudy. Wróciłem do domu z wyjaśnieniem, co wyjada naszym psom pozostawione resztki, a że była wigilia i należało wszystkich głodnych nakarmić, za chwilę wychodziłem ponownie, niosąc sporawą michę gorącego mleka zasypanego płatkami kukurydzianymi. Tak też Aza dostała swoją pierwszą kolację wigilijną, po której następnego dnia nie było ani śladu, a wylizana miska stała kilka metrów dalej.
Imię Aza nadaliśmy jej później, kiedy po kilku dniach przestała się chować i mogliśmy się jej dobrze przyjrzeć, gdyż do tej pory przychodziła tylko po ciemku, kiedy pozostałe psy były zamknięte w domu. Z wyglądu była to może nie miniatura łajki syberyjskiej, ale powiedzmy mała łajkopodobna suka z wilczym ubarwieniem. Szpiczasta, zawsze radosna mordka, stojące uszy i zakręcony w obwarzanek ogon, kazały się w jej drzewie genealogicznym dopatrywać szpica, plus iluś tam wiejskich kundli. Po szpicach odziedziczyła ciętość, a po kundlach niesamowitą inteligencję, która czasami wprowadzała wszystkich w osłupienie. Gdzieś po tygodniu, pozwoliła się pierwszy raz pogłaskać i od tej pory stała się prawowitym mieszkańcem psiej budy nr 2 z przypisaną pełną racją żywnościową, którą na początku trzeba było podwoić, gdyż pies był chudy jak żyletka.
Tak zaczęła się, a właściwie miała zacząć się w OHZ Manowo kariera psa myśliwskiego Aza, z czego na razie nie bardzo zdawałem sobie sprawę. Mieliśmy już wtedy doskonałe dzikarze –welche - prowadzone przez kol. Wacka W. Do tej sfory dołączał Dżeki, pies jego szwagra, który w niewytłumaczalny sposób zjawiał się na każde zbiorowe polowanie, nawet trzydniowe, z oddalonej o 3 km wsi, no i moje dwa, jeszcze młode foksy krótkowłose, więc Aza była pewnego rodzaju psem podwórzowym. Z tego obowiązku, już po krótkim czasie, wywiązywała się perfekcyjnie. Kilka spokojnych szczeknięć oznaczało, że na strzelnicę przyjechał właśnie myśliwy i idzie wpisać się do książki. Listonosz już był sygnalizowany miarowo, zaś pojawienie się, np. policjantów wywoływało histeryczne szczekanie. Goście i przyjaźni domu ludzie byli anonsowani bardzo delikatnie i podprowadzani do drzwi.
W związku z tym, że na podwórzu mieliśmy chłodnię, Aza prawie codziennie stykała się ze strzeloną zwierzyną. Widząc jak foksteriery dobierają się do dziczych szynek, powoli zaczęła je naśladować. Już na placu interesował ją tylko dzik i jeleń, zaś sarna w ogóle ją nie obchodziła.
Pierwszy sukces Azy przyszedł zupełnie niespodziewanie. W nocy strzelałem na lesie do sporego dzika, który nie zaznaczywszy poszedł. Czarna stopa, zero zestrzału, brak farby, a więc kiepsko. Rano okazało się, że chodzący po farbie pies Wacka już pojechał szukać postrzałka, więc byłem bez wyjścia. Cóż, trzeba sprawdzić za dnia, może go znajdę pomyślałem, gdyż strzał wydawał mi się pewny. W momencie kiedy stałem koło auta, zastanawiając się co robić Aza stuknęła mnie swoim zimnym noskiem w rękę, jakby chciała się ze mną zabrać. Decyzja mogła być jedna - spróbujemy i pojechaliśmy. Do tej pory Aza nie jeździła autem, gdyż tego zaszczytu dostępowały tylko psy myśliwskie a nie podwórzowe, więc siedziała lekko wystraszona. Na miejscu obiegła auto, doszła ze mną do miejsca zestrzału, zawęszyła kilka razy i spokojnym truchtem, jakby nigdy nic, pobiegła sobie w las absolutnie nie w tą stronę, w którą poszedł strzelany dzik. Durny pies - pomyślałem ale szybko musiałem zweryfikować moje myśli, gdyż w tym momencie Aza dała głos, inny niż znałem go z podwórza, poważny, gruby, jakby wołała - chodź tu, mam go, ale duży. No i faktycznie był duży. Poszedł po strzale jakieś 60 metrów i zaległ w kępie jeżyn. Doszedłem - suka siedziała obok i zawodziła jak natchniona. No ładnie, ależ się spisałaś, mówiłem do niej klepiąc ją na znak wykonania dobrej roboty. Zadowolona machała zawzięcie obwarzankiem ogona, ciesząc się. Przy patroszeniu znowu niespodzianka. Aza złapała kawałek grdyki i uciekła. Znalazłem ją leżącą dokładnie pod autem i czekającą na mnie, jakby obawiała się, że zostawię ja w lesie po znalezieniu dzika. Ten schemat przerabiałem z nią wielokrotnie.
Nadszedł sezon polowań zbiorowych a z nim kolejne sukcesy Azy. Nigdy nie chodziła na smyczy, po prostu nie było takiej potrzeby. Jeśli naganiacz dostawał do ręki jej smycz, Aza przez cały dzień nie opuszczała go po pędzeniu ani na krok. Dwa polowania wystarczyły, aby suka doskonale pojęła o co chodzi i że jej zadaniem jest szybkie znalezienie dzika lub jelenia. Biorąc na polowanie przeważnie dwie smycze psów, zaobserwowałem ciekawy układ. Krakus - jeden z moich foksów chodził idealnie z dwiema sukami Wacka, drugi foksterier Bobik razem z dwoma młodszymi psami, zaś Aza była typową indywidualistką, choć czasami zdarzało się jej doskonale współpracować z foksterierami, którym co tu mówić niejako matkowała. Przeważnie ona pierwsza zgłaszała zwierza a reszta towarzystwa robiła swoje. W sezonie polowaliśmy bardzo intensywnie, praktycznie gdy psy były zdrowe - co tydzień, zaliczając często polowania dwu i trzydniowe więc w drugim roku polowania, kiedy foksteriery zmężniały i razem z suką nabrały doświadczenia te trzy psy były niewątpliwie najlepszymi dzikarzami z jakimi zdarzyło mi się w życiu polować. Wielokrotnie bywało, że Aza już na linii sygnalizowała zwierza wietrząc i stając na tylnych łapach. Jeśli wiatr był pomyślny zdarzało się to bardzo często. Biorąc często udział w polowaniu zbiorowym, już nie jako organizator a jako uczestnik zauważyłem, że od czasu do czasu moje psy wypychają na mnie dziki a raczej pojedynczego dzika. Z początku myślałem, że to przypadek ale po baczniejszej obserwacji okazało się to faktem. Najczęściej miało to miejsce na polowaniu indywidualnym, gdy suka znalazła dzika i sprytnie prowokując go i cofając się lub naganiając wystawiała mi go czasami dokładnie pod lufę.
Zdarzenie, które chcę opisać szczególnie zapadło w mojej pamięci. Polowaliśmy z myśliwymi z Polski, którzy wykupili dwa dni polowania na zwierzynę grubą. Kolejnym z miotów miała być tzw. Sahara - duży młodnik, mocno uszkodzony przez jelenie. Jednym z myśliwych, był mój serdeczny przyjaciel z Krakowa - Tadeusz U. Jak do tego miotu, szczęście jednak mu nie dopisywało. Postanowiłem sprawdzić, czy moja teoria o podprowadzaniu przez Azę dzika, się sprawdzi. Podczas rozprowadzania stanąłem wraz z Tadeuszem na jego stanowisku. Zostajesz tu? - zapytał. Nie – odpowiedziałem - ale zobaczysz być może zaraz coś ciekawego, o ile się to uda. Idąca z nami do przodu grupa naganiaczy akurat nas wyprzedzała. -Azucha – zawołałem. Suka pobiegła i pytająco spojrzała. - Dzika Aza, dzika - tutaj pokazałem na miejsce, gdzie stałem. Suka przekrzywiła głowę i dalej siedziała. - Dawaj go tu – zażartowałem – uciekaj, machnąłem ręką. Suka pomachała swoim obwarzankiem, jakby rozejrzała się dookoła i pobiegła za naganiaczami. Zostawiłem Tadeusza samego, schodząc w dół na swoje stanowisko. Trąbka i zaczęło się. Najpierw Dżeki coś krótko zgłosił, potem dołączyła reszta i poszedł gon aż miło. Strzałów było sporo, gdyż psy rozbiły huczkową watahę. Część psów poszła za postrzałkiem a nad Saharą słychać było tylko spokojny miarowy szczek Azy. Prowadziła dzika to w jedną, to w drugą stronę. Po chwili dołączył do niej Krakus i Bobik. Do góry, na dół młodnika, znowu do góry, ale pomału, cały czas do jego lewej strony, gdzie stał Tadeusz. Trwało to dosyć długą chwilę, aż strzał zakończył to prowadzanie się po młodniku. Poszedłem w górę miotu. Przed Tadeuszem leżał piękny dzik, strzelony dosłownie z dwóch metrów. Jak było? - zapytałem. Tadeusz, doświadczony myśliwy, pokręcił głową - coś niesamowitego – powiedział - przyprowadziły mi go dosłownie pod nogi, foksteriery brały go z boków cały czas i od tyłu. - A Aza - zapytałem? No właśnie - odpowiedział Tadeusz śmiejąc się, wyobraź sobie, że ona szła cały czas górą nad nim, dopiero jak zobaczyła, że się składam to odskoczyła. Nie bardzo wyobrażałem sobie to chodzenie górą ale fakt stał się namacalny, suka doprowadziła dzika tam, gdzie stałem. Czy był to kolejny przypadek, czy potwierdziło się moje przypuszczenie trudno osądzić ale pies był wyjątkowy, co do tego nie było wątpliwości.
Tak więc Aza stawała się psem sławnym na okolicę. Oczywiście każdy opowiadający coś zawsze dodaje od siebie i tak rodzą się legendy o psach profesorach.
Polowaliśmy gdzieś w okolicy Sianowa. Akurat skończyliśmy pędzić miot i prowadzący ogłosił przerwę na śniadanie. Do śniadaniska, gdzie już paliło się ognisko, mieliśmy jakieś 500 metrów skrajem lasu. W pewnym momencie Aza stanęła i górnym wiatrem węszyła, kierując kufę na małą kępkę trzcin, oddaloną od drogi o jakieś 70 metrów. - Dziki! - powiedziałem do prowadzącego.
- Gdzie? W tej kępie? - zapytał niedowierzająco. - Na 100% odpowiedziałem. - Etam, nie ma czasu, śniadanie – odpowiedział. - To może my spróbujemy - odezwał się syn prowadzącego, młody myśliwy pełen zapału - może są? Rodzinne powiązania zmiękczyły prowadzącego, więc zadecydował: - Zgoda, niech kolega weźmie tych co chcą i szybko obstawcie kępę, ale my nie czekamy ze śniadaniem. Czterech młodych gniewnych było gotowych natychmiast, reszta zaś z powątpiewaniem wzięła za pewnik moje zapewnienie o dzikach i ciągnęła wprost do pachnącego tuż tuż bigosu. Chłopcy błyskawicznie obstawili kępę od lasu, ja stanąłem lekko z boku z wiatrem i kiwnąłem do Azy - dawaj dzika. Suka poszła jak wiatr, a za nią dwa foksy. Wpadły w trzciny i słowo stało się ciałem. Z niewielkiej kępy trzcin wyjechał taki dziczy tramwaj, że wszyscy już po fakcie zastanawiali się nad jednym - jak one się zmieściły na takim małym kawałku. Strzałów było sporo i byłoby z pewnością więcej gdyby nie fakt, że dziki poszły prosto na wieś. Ale pokot był - siedem dzików w jednym pędzeniu to nie jest źle :):). Najbardziej zawiedziony był sam prowadzący, który nie wziął pod uwagę faktu, że Azy nos nie mylił się nigdy.
Polowań z Azą było sporo i coraz więcej było opowiadań o jej zachowaniu. Oto przykład: polowanie zbiorowe, odprawa myśliwych dewizowych, wszystko poustawiane jak po sznurku, myśliwi, naganka, samochody. Tylko Azie nie po sznurku, siedzi na środku trójkąta, pomiędzy mną, myśliwymi i naganką. Tam zawsze było jej miejsce, z którego nikt jej nie ruszał, wypracowała sobie tą pozycję drugiego po bogu. Kończę odprawę i wydaje polecenie: podkładacze z psami do Żuka. W tym momencie Aza odwraca się i błyskawicznie wskakuje na pakę. Wszyscy którzy znają to w śmiech. Udaję, że nie widzę i powtarzam tym razem głośniej, podkładacze z psami do Nysy i pokazuję ręką auto. Aza zeskakuje z paki i siada na ziemi. Wszyscy wiedzą, że drugi raz nie wskoczy, póki jej podkładacz nie wsiądzie. Taka była Aza. Rano, kiedy tylko wychodziłem z domu przed drzwiami zastawałem zawsze ten sam widok. Dwa metry przed wycieraczką wpatrzona w drzwi siedziała Aza. Zamykałem drzwi, wyciągałem poziomo prawą rękę i witałem się z nią :„witaj Azucha kłamczucha”. Suka podbiegała, wykonywała w powietrzu kapitalne salto łapiąc mnie lekko zębami za dłoń i już dalej szliśmy razem jak najlepsi przyjaciele. Zawsze była obok, nawet wtedy gdy przystrzeliwałem broń. Kładła się obok stołu strzelniczego nic nie robiąc sobie z huku wystrzałów.
Nigdy nie widziałem Azy zmęczonej. Podczas gdy inne psy pod koniec dnia orały nosami ściółkę, Aza choć może nieco wolniej, dalej sprawnie ciągnęła do przodu całą sforę. Przez cały swój łowiecki żywot nigdy nie była pocięta przez dziki, a myślę, że z tymi psami zostało strzelonych grubo ponad 400 dzików.
To był mój najlepszy dzikarz jakiego kiedykolwiek miałem. Jak zginęła Aza? Na polowaniu. Lis poszedł rowem i wyjrzał na stanowisko myśliwego, schował się i posznurował tym rowem dalej. Za lisem poszła Aza i też wyjrzała. Miała pecha. Myśliwy, Holender z małym stażem tym razem nie spudłował, biorąc ją za lisa. Zginęła na miejscu. Zabrałem ją do domu. Pies myśliwski "Aza" położył się na strzelnicy w Manowie pod starą sosną, tym razem na zawsze. Żegnaj Azucha. |
|
| |
12-12-2016 13:16 | ULMUS | Kapitalne :) Gratuluje takiego wspaniałego psa. Ba, skarbu bez ceny.
Mamy w łowisku podobną sukę do Azy. Mój kumpel mówi że nie ma na świecie tyle forsy ile ona jest warta :) Andrzej odkrył swoją Łatkę przez celownik Zeissa . Zainteresowała go suka znakomicie kłusująca . Tak, tak Koledzy - dzika suka, znakomicie kłusująca. Nie zagiął palucha, bo pies wprawił go w osłupienie świetną pracą a jako wytrawny psiarz ma oko do czworonogów. Łatka to biało czarny kundel w typie pointera. Andrzej tylko sobie znanymi sposobami zwabił ją do domku na działce rekreacyjnej , oswoił, przyzwyczaił do ludzkiego jedzonka, odzwyczaił od kłusery (pies jak by wiedział o co chodzi) i w dwa sezony zrobił psa na wszystko. Od pracującego w wodzie aportera na kaczki i bażanty po dzikarza i posokowca. Ja wiem że to trudne do uwierzenia, ale jest na to co najmniej setka świadków. Suka jest genialna. Brylant. Nie dość że ma niezwykłą pasje łowiecką to jeszcze ma "tęgi łeb" i najnormalniej w świecie ROZUMIE co się do niej mówi i co się od niej chce. Jak przeczytałem Twoje opowiadanie to od razu skojarzyła mi się nasza profesorka. Zwyczajny, nadzwyczajny kundel, który wszystko wie. Nasza na szczęście żyje, ma się dobrze i jest w nieustającej robocie.
Darz Bór i życzę każdemu spotkać na swojej drodze takiego znakomicie użytkowego psa. | 11-12-2016 16:54 | Ziggy | Jest to jeszcze jeden dowód na to że zdarzają się wyjątki wśród mieszańców.
Miałem kiedyś mieszańca terrieropodobnego, był tak dobrym dzikarzem i tropowcem że mi go skradziono.
Pan chociaż sobie z Azą popolował, ja takiego szczęści nie miałem, Kube skradzino mi w czwartym roku życia.
Pięknie napisane opowiadanie, zresztą jak zwykle.
ps, Kiedyś razem z Grobelnym spotkaliśmy Pana na Pajęcznie, wracał Pan z polowania na lisy, utkwił mi w pamięci nie sam sztucer z którym Pan polował, lecz kaliber, 22 hornet, a było to ponad 30 lat temu.
Pozdrawiam Darz Bór..
|
| |