|
autor: Chooraj01-11-2017 Łania
|
Polowanie zbiorowe w zaprzyjaźnionym kole Darz Bór. Piękna zima, mocny mróz, krajobrazy niczym z obrazów Kossaka czy też Fałata. Atmosfera dopisuje. To już czwarte, przedostanie pędzenie. Koledzy po obu stronach mojego stanowiska strzelają, a ja jak na razie tylko stoję i patrzę. W trzecim pędzeniu wypadła prawie na mnie chmara jeleni, dwie łańki i cztery byki, w tym trzy szpicery i jeden szóstak. Jednak nie zdecydowałem się na strzał, bo biegły zbitą chmarą. Nie sztuka jest strzelić, a ocenić ryzyko i odpuścić. Nie liczyłem w tym pędzeniu na sukcesy łowieckie. Wiatr z pola w las idący zanosił odwiatr myśliwych głęboko w miot. A śnieg pędzony silnymi podmuchami wiatru boleśnie zacinał w twarz, kiedy patrzyło się w stronę pola.
Moje stanowisko było można powiedzieć dość niefortunne, bo ostatnie. Nie liczyłem, aby cokolwiek zdołało do mnie dojść. Tak więc, stojąc pod dużym starym świerkiem zwrócony w miot, założyłem głęboko na głowę kaptur i w ramionach schroniłem swoją wysłużoną choć niezawodną kniejówkę ZH308, nieodłączną towarzyszkę moich polowań. Wiele można o niej powiedzieć dobrego i zawsze czule o niej opowiadam.
Padł sygnał - rozpoczęcie pędzenia. Wsłuchałem się w szum wiatru w koronach drzew i odległe odgłosy naganki. Oddałem się rozmyślaniu o przyrodzie i pogodzie, klnąc w duchu wiatr wiejący zdałoby się bardzo niekorzystnie. Z tego odrętwienia wyrwał mnie pojedynczy strzał od prawej strony. Zaraz za nim następny i kolejny, aż ten grzechot przerodził się w nieustającą palbę zmierzającą w moją stronę. Odwróciłem wzrok w stronę hałasu i moim oczom ukazał się widok niczym ze wspomnień czytanych na łamach Łowca Polskiego. Wzdłuż linii myśliwych, w moją stronę galopowała łania z dumnie uniesioną głową, wcale niespiesznie wysoko unosząc badyle. W pierwszym momencie zdziwienie - tylko jedna?
Zwierz przemieszczał się w moją stronę. Stałem bez ruchu na tle ciemnozielonego świerku, sam odziany w długą zieloną kurtkę, zlałem się ze ścianą boru. Łania widać nie zauważyła mnie, mijając mojego sąsiada lekko skierowała się w stronę lasu, szukając w nim schronienia. W tym momencie zrzuciłem z głowy kaptur, ten ruch spowodował osadzenie łańki w miejscu. Wryła się głęboko badylami w śnieg. W tym czasie ja odbezpieczyłem broń i podrzuciłem do ramienia. Łania gwałtownie rzuciła się w stronę otwartego pola. Szybka analiza sytuacji. Odległość, kierunek, naturalny kulochwyt. Wszystko jest dobre. Położyłem krzyż lunety na ciele łani i wziąłem lekkie wyprzedzenie. Pociągnąłem za spust, padł strzał. Widziałem jak łania zaznacza przyjęcie kuli. Lekko się potknęła, jednak biegła dalej. Szybko przeładowałem broń i położyłem krzyż na oddalającej się łani. W głowie myśl - dam jej jeszcze 10 m i strzelę. W tej chwili łania wykonała piękną świecę i zwaliła się na ziemię pisząc testament i znacząc nieskazitelną biel pola purpurą posoki. Bezwiednie przyklęknąłem, przeżegnałem się i podziękowałem św. Eustachemu tak jak uczył mnie mój pradziad Ostoja – Hełczyński.
Po zakończeniu pędzenia tradycyjnie położyłem pieczęć i podałem ostatni kęs. Przyjąłem gratulacje i złom od kolegów. Widać ta łania była mi pisana. |
|
| |
03-11-2017 00:27 | ULMUS | Noooo Kolego, pięknie się czytało, ale perełka była na końcu. U mnie masz szacun za ten fragment : "Bezwiednie przyklęknąłem, przeżegnałem się i podziękowałem św. Eustachemu tak jak uczył mnie mój pradziad Ostoja – Hełczyński. "
Darz Bór ! :)))) |
| |