|
autor: Preppers30-0628-08-2020 Szóstak, widłak i szydlarz
|
Myśliwy idąc w las nigdy nie wie co go tam czeka, czasami wraca z pustymi rękami, a czasami wręcz przeciwnie. Nigdy nie jest pewny tego co przygotował dla niego Święty Hubert. Przez tą niepewność właśnie przygody, które przeżywamy są niesamowite. W lesie każdy pisze swoją przygodę inaczej, każdy ma inne upodobania, przez co historie są niepowtarzalne i unikatowe. Moja historia zaczyna się dość normalnie ale dalszy jej ciąg już do normalnych nie należy.
Wielu pisarzy podkreśla w swoich opowiadaniach urodę lasu, związaną z miesiącem maj. Mam podobne zdanie, las w tym miesiącu po prostu rozkwita, budzi się po zimowym letargu. Można usłyszeć śpiew ptaków, które przyleciały do nas ze swoich zimowisk. Bujna zieleń wybucha na wszelkich łąkach, drzewach czy krzewach. Wszystko zieleni się w mgnieniu oka, wszystko wygląda tak świeżo. Oprócz podziwiania budzącej się przyrody, miesiąc maj jest też początkiem sezonu na kozły. Odkąd pamiętam majowe polowanie na rogacza wzbudzało we mnie wiele emocji, po prostu kochałem to polowanie. W czasie zimy odliczałem dni, kiedy to znów będę przemierzał leśne zręby w poszukiwaniu koziołka. Nareszcie nadszedł ten czas-czas wieczornych, majowych spacerów przez leśne zręby i dukty.
Tego dnia postanowiłem wybrać się na pierwszy obchód zrębów i śródleśnych łąk w tym sezonie. W planach miałem bardziej rozejrzenie się za ciekawym kozłem niż regularne polowanie. Broń zabrałem ze sobą, bo myśliwy w lesie bez broni wygląda dziwnie. Zbliżał się powoli wieczór, był to czas aby przeżyć kolejną łowiecką przygodę. Dzień był pogodny, bezchmurne niebo i ciepłe wiosenne słoneczko sprzyjały mojej wyprawie, przy takiej pogodzie to grzech było zostać w domu. Zabrałem broń, pastorał, lornetkę, naboje i ruszyłem w las. W odstrzale widniał zapis, który dawał mi możliwość pozyskania kozła. Trzeba było go mądrze wykorzystać. Podczas marszu przez las, czułem powiew takiej świeżości, której nie czułem podczas zimy. Aromat świeżej trawy, żywicy i drzew dawał niezapomniany zapach, idealny dla tego okresu. Moją wędrówkę umilał mi śpiew najróżniejszych ptaków-drozdów, kosów i wielu innych. Tak wczułem się w te odgłosy i obserwacje lasu, że nie wiedząc kiedy znalazłem się na zrębie. Zlustrowałem lornetką teren, zrąb był zeszłoroczny dzięki czemu pokryty był dywanem zielonej trawy i młodych drzew, które posadzili tutaj pracownicy leśni. Odłożyłem lornetkę. Nagle zobaczyłem jakiś ruch, lornetka z automatu powędrowała do oczu. Bez problemu stwierdziłem, że to koza. Sarny o tej porze roku są jeszcze w zimowej sukni, która daje im dobry kamuflaż, dlatego wcześniej jej nie zauważyłem. Nieopodal niej zauważyłem drugi kształt. Miedzy siwą sierścią widać było rude plamy, „czyli druga sarna”-pomyślałem. Niestety głowę miała w trawie, przez co nie mogłem stwierdzić dokładnie co to za osobnik. Po chwili podniosła łeb, włosy stanęły mi dęba, a serce waliło jak młot. Przede mną znajdował się trzytykowiec. Pierwszy raz widzę takiego, obserwowałem go przez chwile, żeby mieć pewność co do niego. Na sto procent był to trzytykowiec. Szybkie rozłożenie pastorału, położenie broni i mierzenie. Kozioł patrzył w głąb lasu, jakby wiedział że to jego ostatnie spoglądanie na dziką knieje, która była jego domem. Stał do mnie bokiem, wymierzyłem na łopatkę i pociągnąłem za spust. Huk wystrzału rozniósł się po okolicy, a w lunecie zobaczyłem jak kozioł spadł w trawy, padł w ogniu. Wyglądało to tak jakby piorun go trafił. Mogłem ochłonąć, serce miałem w gardle, nogi trzęsły mi się, ręce dygotały. Po kilku minutach podszedłem do zdobyczy, jak go zobaczyłem i podniosłem mu łeb, nogi ugięły się mi. Na lewym parostku był szóstakiem, na prawym widłakiem a do tego miał po środku łba jeszcze jeden możdżeń z którego wychodziło szydło. Na łbie nosił aż trzy formy, coś niebywałego. Oddałem szacunek pozyskanej zwierzynie i zabrałem ją do domu gdzie oporządziłem tusze. Zastanawiałem się czy warto było wykorzystać odstrzał tak wcześnie, ale jaki myśliwy odpuścił by sobie takiego kozła? Trofeum wisi na zaszczytnym miejscu, jest to mój największy i najciekawszy kozioł jak do tej pory. Jak tu nie kochać łowiectwa, niby zwykły zwiad terenu a przyniósł mi niezapomnianą przygodę i możliwość pozyskania wspaniałego rogacza. Dziękowałem Świętemu Hubertowi za ten dar w postaci kozła i niezapomnianą przygodę. Dlatego właśnie kocham łowiectwo bo nigdy nie wiadomo jak potoczą się nasze losy na polowaniu i jakie atrakcje przygotował nam Święty Hubert. |
|
| |
11-09-2020 16:02 | ULMUS | Emocje, wciąż trzymają Cię jak w termosie :) Zdaje się, że palce latały Ci przy pisaniu jak obraz w lunecie:) Zwłaszcza w drugiej części opowiadania. Pięknie napisane, bardzo autentycznie. Darz Bór i gratulacje ! |
| |