|
autor: Wieniek19-08-2005 Takie tam story...
|
Rzecz działa się w niedzielę i poniedziałek, a ja ...czekam na trochę zgryźliwych komentarzy -:) OK, no mam wreszcie chwilę czasu więc po krótce opiszę co się działo...
...niestety nawet puby nie stanowią dla mnie większej przyjemności gdy księżyc na niebie, a ja nie mogę skoczyć do lasu, dlatego też czekałem z pewnym utęsknieniem na lądowanie w Polsce (zważywszy na umówione już wcześniej wyjście na łowy - tym bardziej). W końcu po tygodniowych mękach przyszła niedziela i D-Day. Londowanie o 11.45, przyjazd do domu o 12.45. Szybkie odpisanie na najważniejsze maile i krótkie "popasanie" na kanapce przy ulubionych gazetach przed oczami.
Godz 16.30 i w końcu do lasu - ufff. Razem z kolęgą, z którym od "zawsze" poluję wybieramy się na nasze "pewne" stanowiska: R1 oraz R2. Jako, że ja ostatnimi czasami strzeliłem kilka dzików w lesie, a kolegę prześladowywał jak na razie pech otrzymuję stanowisko powiedzmy o 50% mniej pewne -:)
Godzina 17.50 - słyszę szmer z prawej strony, lornetka do oczu i widzę pojedynczą sztukę, która zmieża na nęcisko. Daję jej około 10 min na to żeby się upewnić, że to nie locha i podejmuję decyzję - strzał za ucho i dzik pada w miejscu. Myślałem, że więcej emocji już mnie nie spotka , ale...
...ale po jakiejś 1.5 godz słyszę znowu szmery po prawej stronie, coraz bliższe i szybsze. Nie było nawet czasu na przystawienie lornetki do oczu gdyż momentalnie pojawiła się watacha około 20 sztuk, jakieś 10 m ode mnie. Serce prawie wyrywa się z piersi, a emocje przyprawiają mnie prawie o zawał. Po kilku głębszych oddechach wraca zdrowy rozsądek i strach, przecież one są o 10 m obok mnie, a wiatr wieje prawie idealnie w ich kierunku!! Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności nie wyczuwają mnie i dziarsko zmierzają na nęcisko. 10 min obserwacji i małego warchlaczka mam upatrzonego... nagle wszystkie ostro ruszją w lewo, tylko jedna sztuka, ów mały wrchlaczek, zatrzymuje się między drzewami - krótka decyzja, sztucer do ramienia i strzał. Na ulokowanie kuli miałem jakieś 20 cm przerwy między drzewami (odsłonięta tylko przednia część dzika - na szczęście na blat), słyszę kwiknięcie i wielki rumor w lesie - trzy dziki biegły na mnie - bidulki nie wiedziały skąd padł strzał więc tak im wyszło - na szczęście przebiegają dosłownie o centymetry ode mnie.
Dla mnie polowanie skończone, idę sprawdzić co i jak na zestrzałach, pierwszy dzik okazał się loszką warchlakiem (pojedyńczą o dziwo! bez swojej watachy) o wadze 28 kg, natomiast drugi... drugiego nie było, a wraz z nim zniknęła nadzieja na cokolwiek. Mały moralniak i plan na jutro - piesek i szukanie rozwiązania historii z wczorajszej nocy. Jednak gdy to nastąpi trzeba poczekać na kolegę i sprawdzić jeszcze "naszą" kukurydzę w innym miejscu obwodu.
Powróciliśmy do domu kolegi około drugiej w nocy, trochę pogadaliśmy, trochę zjedliśmy, trochę wypiliśmy i koło trzeciej położyliśmy się spać. Pobudka o godzinie siódmej, zero śniadania i do lasu. Na miejscu nic nie widać - rzadnej farby, rzadnego śladu, psy nic nie podejmują. Obeszliśmy cały oddział do okoła po transektach leśnych, lecz na nich też nie było znać farby. Zrezygnowani - prawie pewni, że to klasyczne pudło - wracamy do samochodu, ale... właśnie te kwiknięcie (raczej nie ze strachu), postanawiamy jeszcze sprawdzić pewne przejście jakiś kilometr od miejsca strzałow. Jest!! - drobne krople farby - a więc dostał ! Teraz pole do popisu ma nasz ulubiony pies - Cyper (prawdziwy pogromca dzików i stary wyjadacz)... Tylko jeden problem - za owym przejściem zaczyna się rezerwat, hmmm. Telefon do Łowczego - "dzwońcie do prezesa", tel do prezesa -"dzwoncie do szefa Głównego Urzędu Morskiego gdyż na ich terenie jest rezerwat", telefon do dyr. GUM`u pana Pestki (nota bene członka naszego koła i kolejna taka sobie informacja - "Trzeba pionformować Konserwatora Przyrody...ale ja to załatwie, a wy po dzika!"
Ufff, formalności załatwione, można wchodzić. Pies po 15 min dochodzi postrzałka, ale my w pełni zaskoczeni takim szybkim rozwojem sprawy nie zauważamy dzika , który wyskoczył 5 m od nas. OK, teraz się poprawimy - podchodzimy chaszcze, w których zaległ, kolega z dubeltówka i psem do "środka", a ja obstawiam ze sztucerem te miejsca gdzie może wystrzelić postrzałek. Chaszcze tak wielkie, że nasza bezefektywna walka trwa prawie trzy godziny, nagle coś się łamie, trzaska i... 30 m od nas wypada wataszka 6 dzików - 1 locha i 5 warchlaków! NIe, tym razem im się upiekło - wszak zgody na polowanie w rezerwacie nie mamy, a jedynie na dochodzenie rannego zwierza. Dzik natomiast - jakby korzystając z naszego rozkojażenie spowodanego przez watachę pobratymców przeskakuje drogę i uchodzi w otwarty las. Dzięki bogu za psa, który donośnym szczekaniem oznajmuje dzika.
Ruszam pędem w tą stronę i po jakiś 200m sprintu widzę go , stoi na blat - decyzja , strzał z wolnej ręki i... pudło! K...a! Zmęczenie biegiem i emocję załatwiły sprawę. Ruszam za dzikiem dalej i po kolejnych 200m metrach znów dostaję szansę - tym razem ostatnią, gdyż 10 m za dzikiem zaczynaja się kilku hektarowe chaszcze dzikiej róży praktycznie nie do przejścia. MImo strasznego zmęczenia i zamglonych oczu czekam aż pies odskoczy od dzika i strzał! - dzik dostał klasyczną komorę i padł w ogniu. W tym momencie mam już dość i tak jak dzik, ciężko dysząc padam na ziemię - cholera czas gdy się biegało przełaje już minął, a adrenalina wypompowała ze mnie ostatnie resztki siły. Dzik okazał się 35 kg odyniaszkiem a ja poczułem się jak zwycięsca olimpiady na 100m.
Tego samego dnia kolega strzelił swoje 2 dziki, z którymi też wiąże się nieprawdopodobna sytuacja - w naszym kole nie było jeszcze takiego zdarzenia - ale o tym może później... |
|
| |
23-08-2005 11:33 | Wieniek | Jako że bystrość nie jest moją mocną stroną, prosiłbym ciebie Wsteczniaku o wyjaśnienie sensu twojego komentarza. Może wtedy miałbym szanse wyjaśnić twoje (i swoje) wątpliwości. | 19-08-2005 20:02 | wsteczniak | Jako jeden z "Lejwodów" (z tekstu postów) wykonałem parę klików na inne aktywne pola. Faktycznie - nielubienie autoreklamy - aż szczypie w oczy.
Może lepiej było posiedzieć nad Tamizą ? |
| |