|
|
|
|
autor: Jenot20-08-2005 Takie jedno polowanko.....
|
Był piękny zimowy wieczór.Świecił księżyc i wiał lekki wietrzyk.Czy może być coś piękniejszego dla myśliwego, który czeka na taką pogodę cały miesiąc ? Nie, nie ma.
Tak więc obaj z moim kolegą postanowiliśmy ten wieczór jak najlepiej wykorzystać.
Postanowiliśmy spędzić go w lesie dosłownie czyli zapolować z podchodu na dziki.
Parę godzin prędzej objechałem na koniu teren aby sprawdzić co tam na śniegu zwierz wypisał, jakie tropy zostawił. Nic szczególnego jednak nie zauważyłem. Wyszliśmy więc około 22;00 do lasu bez konkretnego kierunku - ot tak, prosto przed siebie. Było cudownie, jak w bajce, oczarowni widokiem zimowego lasu szliśmy jednak bardzo ostrożnie, uważnie nasłuchując . W pewnym momencie usłyszeliśmy kwik dzików. Adrenalinka natychmiast podskoczyła. Szybko ustaliliśmy skąd doszedł kwik i stwierdziliśmy że trzeba zmienić kierunek podchodu. Skręciliśmy w lewo. Po paru minutach poczuliśmy przyjemny zapach świeżo zbuchtowanej ściółki.Ostrożnie posuwając się na przód, często nasłuchiwaliśmy i przepatrywaliśmy teren przed nami przez lornetki. Niestety dzików już tam nie było.Po chwili spostrzegliśmy ich trop i można było ustalić w którą stronę poszły. Postanowiliśmy obejść oddział by sprawdzić gdzie wyszły a może okaże się że zostały w oddziale. Zapowiadała się ciekawa zabawa. Widać było że wataszka jest spora i warto się nią zająć.
Obchodząc oddział znalezliśmy trop jeleni które do niego weszły i co ciekawe, trafiliśmy na trop następnych dzików które weszły w ten oddział. Stawka rosła. Szliśmy więc dalej aż do zamknięcia naszej pętli. W pewnym momencie na skraju lasu trafiliśmy znowu na znajomy zapach ściółki. Przed nami w młodym lesie na dosyć sporej powierzchni ściółka była bardzo mocno zbuchtowana. W powietrzu unosił się jeszcze zapach wytachy. Poszliśmy jej świeżym śladem. Teraz trop prowadził skrajem lasu na lewo. Nagle na polu zauważyłem jelenia, który sporym krokiem zmierzał do lasu. Miałem go na blat. Szybko przyłożyłem lornetkę do oczu. Ładny szpic schodził z zasypanego śniegiem pszenżyta. Kiedy już miał wejść pomiędzy drzewa, ok. 300 metrów na lewo od miejsca gdzie staliśmy, nagle zawrócił z powrotem na pola. Kolega spojrzał na mnie powiedział do mnie – chodz idziemy, tam są nasze dziki.
Powoli, bardzo ostrożnie poszliśmy w tę stronę.Szedłem jak na szpilkach, mimo to śnieg pod nogami niemiłosiernie skrzypiał. Byłem pewien że słychać mnie na kilometr.
Po paru minutach wyszliśmy na skraj lasu.W oddali przed nami na łace częściowo zasłoniętej krzakami i rzadkimi drzewami, zauważyliśmy dziki. Buchtowały ostro, kawałki darni i śniegu fruwały w powietrzu. Co za widok. Około trzydziestu dzików w różnym wieku było na tej łące. Długą chwilę stałem i patrzyłem nie mogąc nacieszyć się tym widokiem . To było niesamowite.
No cóż, to był również finał naszego polowania.Na migi porozumieliśmy sie szybko z kolegą.On został na skraju lasu i za żadne skarby nie miał się ruszać z miejsca a ja zacząłem podchodzić watachę bliżej.Musiałem przejść kilka metrów przez łąkę i kilka następnych skrajem lasu.Mimo że w trakcie tego podchodu cześć dzików coś zwietrzyła bo ruszyła w las to jednak reszta została.Z bijącym mocno sercem dotarłem wreszcie na róg lasu.Stanąłem za sosną i podniosłem sztucer.
Należało już tylko wybrać odpowiedniego zwierza i zakończyć te podchody. W głębokiej ciszy nocy padł strzał. Przeładowałem broń i zagwizdałem na pustej łusce, to był sygnał dla kolegi który stał nadal na ustalonym miejscu pod lasem że może do mnie podejść.
Po chwili zaczął lekko prószyć śnieg.
Dzieki mojemu koledze, który chce mnie nauczyć jeszcze bardziej kochać prawdziwą polowaczkę, przeżyłem wspaniały wieczór.Muszę przyznać że znowu wiele się nauczyłem.
Dziękuję Ci Waldek !
|
|
| |
Brak komentarzy do tego opowiadania | |
|
|