Dzień dłużył mi sie niemiłosiernie. Wierciłem sie niespokojnie w fotelu patrząc na padający za oknem śnieg. Nie mogłem się doczekać wyjazdu w łowisko. W końcu nadeszła odpowiednia pora i czym prędzęj ruszyłem do lasu. Kilkanaście minut w aucie, jeszcze tylko chwila namysłu nad książką polowań i już zmierzam ku wybranej ambonie.
Powracając ostatnim razem z tej samej ambony widziałem buchtujące dziki na polu tuż za asfaltową drogą bedącą granicą naszego łowiska. Nie robiąc zbędnego hałasu zaparkowałem na poboczu i "naszą stroną" drogi a raczej brzegiem rowu poczłapałem w śniegu w stronę pola gdzie spodziewałem się spotkać dziki. Sposób podejścia może nie najwygodniejszy ale za to pewny. Głęboki śnieg tłumił odgłos kroków a rów skrywał moja sylwetkę odcinającą się wyraźnie od bieli pola.
Przy ostatnim z przydrożnych drzew postanowiłem że nieco sobie odpocznę a przy okazji sprawdzę co rzeczonymi dzikami u sąsiadów. Lornetka do oczu chwila niepewności i....
SĄ !!
Św. Hubercie ...watacha której nie sposób policzyć. Na ośnieżonym polu było aż czarno od zwierza. Hmm piękny widok ... Dobrze mają z nami sąsiedzi. Całe lato tuczymy te dziki kukurydzą a potem one hajda całą gromadą do ich lasu. Całe szczęście, że wpadają jeszcze do nas jako niezapowiedziani goście.
Zajęty podglądaniem dzików przez lornetkę nagle zauważyłem jakiś ruch u dołu obrazu. Mała korekta i już zupełnie ostro widzę potężne dziczysko tuż przy rowie niemal naprzeciwko mnie. Nie wiem czy bardziej urzeczony widokiem czy obawą by nie spłoszyć zwierza, zamarłem w bezruchu oparty o drzewo...
Dzik zupełnie nieświadom mojej obecności nie baczył na przejeżdżające od czasu do czasu samochody najwyraźniej szykował się do przekroczenia jezdni. Przystawał, krok do przodu i znowu nasłuchiwał stojąc nieruchomo. Potem ostrożnie jakby niezdecydowany, zbliżał się i na nowo oddalał od rowu.
Na jasnym tle ośnieżonego pola widać było każdy detal jego masywnej sylwetki. Zimowa suknia dodawała jeszcze jego sylwetce potęgi i majestatu. Oświetlony blaskiem księżyca wyglądał jak poruszająca się bezszelestnie ciemna zjawa. Nerwowe ruchy chwostem świadczyły o tym że pilnie baczy na to dzieje się wokół. Z mojego rowu wyglądał na dwa razy większego niż był w rzeczywistości. Zauroczony jego pieknem zapomniałem zupełnie o załadowanym karabinie i wbitym tuż obok pastorale.
Nagle dzik zdecydowanie ruszył ku jezdni. Kątem oka zauważyłem że właśnie nadjeżdża samochód. Jeżeli się nie zatrzyma wejdzie wprost pod jego koła. Wypadek zdawał sie nieunikniony...
Nabrałem powietrza i juz chciałem krzyknąć jak widz w teatrze który nie wytrzymał napięcia, gdzy dzik w ostatniej chwili zawrócił po raz kolejny w stronę pola.
Odetchnąłem z wyraźna ulgą . Czarny zwierz jakby zirytowany całą sytuacja wykonał jeszcze kilka nawrotów i tym razem zdecydowanie przebył jezdnię. Usłyszałem stukanie jego rapet o asfalt po czym pięknym susem przesadził rów miękko lądując na polu. Wolnym truchtem zatoczył łuk i majestatycznie oddalił się w stronę pobliskiego lasu.
Tej pełni jako młody myśliwy otrzymałem piękny prezent od św. Huberta. Był to darmowy bilet na niemy spektakl z jednym aktorem i jednym widzem, który będę pamiętał go do końca mojego łowieckiego życia.