Było to parę lat temu . Maja druga połowa, zapowiadała się piękna wiosna, dni ciepłe choć noce jeszcze chłodnawe. Postanowiłem popolować z rana więc wstałem w środku nocy i jadąc do obwodu przedzierałem się przez nocne mgły w pobliżu łąk i mijanych stawów.
Jak dobrze że psy znają się na samochodach pomyślałem kiedy wyłączyłem silnik pod leśniczówką gdzie jest książka wpisów. Przez płot słychać było ciche piśnięcia i posapywania, jamniczki Soni i wyżła Bigosa. Trzymając latarkę w zębach wpisałem się do książki, z jej kart wywnioskowałem ,że w niedzielny poranek będę w lesie sam. Wybór był prosty w sobotę padło parę kozłów tu i tam więc powinienem skierować się na łąki tzw. prawą stronę. Piśnięcie z mojego samochodu Gajowej jeszcze wtedy młodej suki do koleżeństwa zza płotu wskazywało że pora skończyć to psie spotkanie przez szybę i jechać dalej.
Ostanie paręset metrów dotoczyłem się na luzie, postawiałem samochód przy przelotowej drodze, lekko na uboczu uchyliłem suce szybkę i po zabraniu broni i koca zanurzyłem się w wilgotną mgłę nad łąkami. Około 150 m pod górkę rozgrzało mnie tak, że jak zacząłem ponownie schodzić na łąkę chłodna rosa wysokiej trawy była jak zimny prysznic. Bielizny polarowe w tym okresie to był szczyt luksusu i w normalnych myśliwskich sklepach jeszcze nie było. Dochodząc do ambony wlazłem prawie na kozła, który tupiąc zerwał się i raz po raz rozdzierał ciszę swoim szczekaniem. No ładnie pomyślałem lepiej być nie mogło, już wszyscy wiedza że tu jestem. Ale skoro już doczłapałem się to i tak wlezę na tę drewnianą wieżę.
Dopiero podnosząc nogi na szczeblach drabiny zorientowałem się jak byłem mokry. Nogawki spodni kleiły się ograniczając ruchy. Kiedy się rozsiadłem na górze zacząłem rozmyślać o tym i owym i lekko szczękając zębami, przykryty w pasie zabranym kocem czekałem pierwszego brzasku.
Początkowo nic się nie działo, pierwsze odgłosy ptaków i lekko szarzejący obraz dawał nadzieję na koniec nocy. Brzask wybuchł z całą mocą w momencie kiedy już szczękałem całkiem nieźle. Papieroch za papierochem dawał poczucie ciepła, ale tylko w dłoni.
I wtedy nagle zza zielonej obrastającej rów kępy łoziny oddalonej o około 120 m podniósł się kozioł, nie tam jakiś wyszukany ... ale selekt jak się patrzy , w pierwszej klasie, parostki lewa strona szpic , jeszcze w scypule, prawa strona widłak już wytarte. Oryginał jak się patrzy takiego, można obserwować parę dni i masz pewność że to ten ...
Tymczasem widząc, że kozioł się oddala podjąłem decyzję o strzeleniu i to zaraz jak tylko pokaże trochę blatu , przemoczenie dawało się we znaki i wiedziałem, że polowanie lada moment trzeba kończyć bo zamieni się w katorgę. Kozioł w międzyczasie przeskoczył następny rów i zaczął czochrając się o rosnące wierzby. Kiedy przystanął na linii wizurki pomiędzy krzakami, ciszę rozdarł huk wystrzału . Kozioł zaznaczył wierzgnięciem do tyłu i runął w krzaki.
Drżącymi jeszcze z podniecenia , a może bardziej z zimna rękoma przypaliłem papierosa. Przeładowałem karabin. Minuty biegły szybko, trzeba wziąć się do roboty . Zostawiłem wszystko co niepotrzebne na ambonie , karabin na plecy i zejście na dół.
Trawa zimna i mokra jak nie wiem co otoczyła już i tak moje zziębnięte ciało. Postanowiłem więc oszczędzić sobie trochę tego spaceru i obejść łąkę górką zarośniętą z rzadka sosnami. Kiedy ponownie wychyliłem się zza drzew na łąkę ze zdumieniem zobaczyłem, że w miejscu strzelania stoi mój kozioł z charakterystycznymi parostkami i przygląda się mi z odległości około 80 m. Szybka decyzja na strzał, przyrzut broni do oka ale optyka ze stałą 6 x 42 nie pomaga na szybkie uchwycenie celu. Strzał był bardzo spóźniony. Kozioł jakby lekceważąc moje umiejętności odskoczył ze 40 m i zatrzymał się za rowem, ponowne zarepetowanie i czołganie się do najbliższych krzaków sponiewierało mnie niemiłosiernie. Przyjęcie postawy strzeleckiej, wsparcie o kolano, które dygotało jak nakręcone nie rokowało dobrego strzału mimo to nacisnąłem spust. Gwizd kuli i odkos pomiędzy cewkami stojącego kozła uzmysłowił mi że strzał prze krzaki nie ma najmniejszego sensu. Skoro nie przyjął 3 kul to trudno. Strzelec dupa i tyle .
Przez najbliższe pół godziny dygocząc z zimna sprawdzałem miejsce zestrzrału tu gdzie stał kozioł pierwszy raz, tu gdzie drugi i tam gdzie jeszcze do tej pory widać było rozpryśnięcie się kuli na piasku. Żeby choć trochę farby. Pozbierałem klamoty, zdjąłem to co zostało na ambonie i poszedłem do samochodu. Gajowa powitała mnie klepaniem ogona o tapicerkę. Zapiąłem obrożę i dopiąłem otok . Suka po paruset metrach drogi na łąkę wyglądała jakby spędziła noc podczas ulewy na dworze. Doprowadzona na miejsce zestrzału dociągała mnie do zarośniętego rowu i wcale nie miała zamiaru go przeskakiwać. Głupi pies pomyślałem przecież kozioł tu przeskoczył, tu jest ta wizurka , tu się czołgałem tam stał podczas trzeciego strzału i tu poszedł dalej. Na piasku obok śladów kuli było widać jak zakręcił ratką cewki zrywając warstwę mchu , ot Gajowa musisz się jeszcze długo uczyć. Poszedł i tyle. Kiedy popatrzyłem na zegarek zrobiła się już prawie 7 rano, słońce grzało coraz mocniej i zimno było mniej uciążliwe. Pojadę więc obudzę Piotra, wypijemy kawę i naradzimy się co dalej.
Obudziłem Piotra pukaniem w szybę. Niedziela dla leśnika to nie jest dzień wczesnego wstawania chyba jedyny w tygodniu. Poranna kawa i rozmowa , wyjaśnianie reakcji i całej sytuacji trwało może z półtorej godziny , odpowiadałem na pytania jak uczeń ustalenie było jedno ewidentne pudło i tyle. Po śniadanku jednak słońce pięło się coraz wyżej, ciepło było coraz większe i zapadła decyzja że pojedziemy sprawdzić jeszcze raz. Krok po kroku .
Chodziliśmy po łące już prawie 20 minut kiedy Piotr zapytał no dobrze, a gdzie go strzelałeś ostatni raz ? Pokazałem mu miejsce i kierunek, Piotrek przeskoczył przez rów i chodził tam dobre 10 minut . Panie, pudło ewidentne powiedział i zrobił zwrot. Przeskoczył rów ponownie w wydeptanym już dobrze miejscu. No i co - masz przecież swego kozła usłyszałem. Gdzie, wrzasnąłem na całe gardło, aż w Giławach pewno się ludzie ocknęli. A no tu - pokazał palcem. W głębokim rowie wśród zagniecionej już naszym bieganiem trawy widać było końcówkę cewki, reszta pod wodą. Po wyciągnięciu stwierdziłem, że strzał był mocno spóźniony między nerki a wątrobę mimo to był śmiertelny .
A wiec Gajowa miała rację! Tylko pozostał mi niesmak dwóch pudeł do bogu ducha winnego drugiego kozła, który po strzałach poderwał się . A podobieństwo no mogło być chociaż w podnieceniu widzi się to co chce.
Epilog: nie dalej jak tydzień później Piotr był na zrębie na Kemnach. Strzelił kozła podczas dochodzenia do niego w celu wypatroszenia, kozioł się zerwał i odskoczył, na swoje nieszczęście przystanął na skraju tu dosięgneła go kula. Podchodząc do niego Piotr zahaczył nogą o kozła. Podobieństwo parostków było zdumiewające.
|