|
autor: fousek29-08-2005 Obudź się, dzik w kartofalch!!!
|
Maj piękny miesiąc... ziemniaczki na polu rosna aż miło.
Był to czwartek, około południa dzwoni mi komórka. Numer pierwszy raz widę na oczy, ale odbieram. W sluchawce słyszę:
-Panie kochany bo dziki mi już pół kartofli wyryły bardzo pana proszę przyjedź pan do mnie na pole!
-Dobrze, ale z kim rozmawiam???
-Józek z Łęgu...
- Acha, dobra dzis będę u Pana około 20-tej, obejrzymy pole i jak pogoba będzie sprzyjać, to posiedzimy i w razie czego odstraszymy..
-Bede czekał.
-Przyjade na pewno to do zobaczenia wieczorem.
Tak zakończyła sie rozmowa Byłem troche zmęczony i za bardzo nie miałem ochoty jechać pilnowac chłopu pola, ale jak już obiecałem, to cóż trzeba jechać! No tak jechć trzeba, ale nie ma za bardzo z kim... siedzę za biurkiem i myslę kogo zwerbowaę, żeby posiedział ze mną...? Przeciez Tomek napewno będzie chciał jechać.
Tomek to mój kumpel praktycznie od podstawówki... Znamy sie już kilka ładnych lat. To on mnie wyciąga do lasu jak mam lenia i nie chce mi się jechać. Tomasz jeszcze nie poluje Ba nawet nie jest na stażu, ale jestem przekonany że jeszce trochę i będzie należał do zacnej braci myśliwych. Łapię za komóre i dzwonię:
- Hej co robisz wieczorem?
- A co jedziemy na dziki?
- No własnie chce jechac ale samemu mi sie nie chce..
- Októrej mam być u ciebie?
- Przyjedź tak o 19 40.
- Będę o 19 20!! cześć
- No cześć.
Hmm, ten to jest zażarty, pomyslałem sobie:)))
W domu jak zawsze byłem pięć po osiemnastej. Zjadłem obiad i walnąłem się na wyro, żeby się troszke zdrzemnąć. Obudził mnie Tomasz klepiąc mnie po plecach. Wstawaj śpiochu jedziemy, bo będziemy za późno! Delikatnie zaspany wygramoliłem się z łóżka.
Ubrałem sie wziąłem sztucer, latarkę, lornetkę, wyjechaliśmy.
Tomek jak zawsze zadawał dużo pytań gdzie jedziemy, czy dziki tam chodzą, jakie duże, czy mamy szanse na odyńca...itp., a na każde pytanie odpowiadałem poprostu - nie wiem.
O 20-tej byliśmy u Józia na podwórku. Przywitał nas z radością i od razu poszlismy na pole, gdzie miała być owa szkoda. Rzeczywiscie dziki ucztowły w ziemniakach w najlepsze. Z hektara pozostało może 50 arów, czystych nie naruszonych sadzonek....Odesłałem Józka do domu, a my poszliśmy na ambonę, która stała 50 m od ziemniaków. Średnio z tej ambony pada rocznie około 15-20 dzików! Zasiedliśmy wygodnie i zaczęliśmy rozmowę...
Gadaliśmy w zasadzie o wszystkim, od polowania po sprawy codzienne. Tomek jak zawsze lornetki nie odejmował od oczu, a ja spokojnie dzymałem. Około godziny 22 00 zmorzył mnie taki sen, że postanowiłem się połozyc na podłodze ambony i z godzinkę się przespać. Wiedziałem że mój kompan nie zaśnie i będzie cały czas obserwował. Zrobiłem jak pomyslałem i po 5 min juz słodko spałem. Co jakies 10 minut czułem lekkiego kopniaka i - nie chrap:))))). W końcu zasnąłem dość twardo bo nic już nie czułem...
Nagle poczułem juz dość mocne uderzenie w głowę i OBUDZ SIĘ DZIK W KARTOFLACH! Momentalnie ożyłem i bardzo powoli wstawałem. Usiadłem wygonie. Tomasz podał mi lornetkę i wskazał kierunek palcem. Przyłożyłem szkło do oczu i rzeczywisciena na skraju łąki, tuż przy ziemniakach stał spokojnie spory dzk. Odległość jaka nas dzieliła wynosiła około 150m. Na moje oko dzik wazył około 100kg. Podniosłem sztucer i popatrzyłem przez lunetę. Hmmm trafic powinienem, ale to moze byc locha. Odstawiłem sztucer z powrotem, a nasz dzik wszedł do lasu. Nie był jednak spłoszony, całkiem spokojnie podreptał do lasu.
Zapaliliśmy sobie papierosa. Spojrzałem na zegarek, dochodziła pierwsza. Milczeliśmy oboje i nasłuchiwalismy. Nagle przed nami w lesie zaczęły się mocne lamania gałęzi. Położyłem palec na ustach. Ten znak oznacza absolutną cisze. Po 5 min na łąkę z lewej strony ambony wyszły dziki.Ookoło 7-8 przelatków i jeden wyraźnie większy... Może locha pomyślałem, ale to dość dziwne. Lochy o tej porze roku raczej nie chodzą z zeszłorocznymi dzikami. Cała watacha zaczęła takim lekkim świńskim truchtem podążac w stronę pyrów. Na tle łąki widziałem je super i wiedziałem, że lepiej bedzie strzelac je na łące, zanim wejdą w kartofle. Dzik czarny, ziemia czarna, moga być problemy. Wystawiłem sztucer z lewego okna ambony, ale było juz za późno na strzał. Czarnuchy były już za plecami. Szybki obrót, broń wystawiłem przez drzwi, ale nie ma się o co oprzeć. Masz cholera, zaraz będzie po polowaniu...
- Oprzyj szucer o moje plecy...., padła propozycja od towarzysza łowów.
Oparłem lufę o jego ramię, krzyż, łopaka jednego z przelatków i BACH.
Ogien z lufy oślepił nas obydwóch. Jednak wiedziałem, że strzał jest celny i dzik musi leżeć. Zapialiśmy. Po odczekaniu 15 min zaświeciłem latarką. Dzik leżał dokładnie w tym miejscu, gdzie stał. Obaj byliśmy bardzo zadowoleni z wyniku polownia. Tomek zaczął patroszyć przelatka, ja poszedłem po auto. Jak już podjechałem, dzik było gotowy do transportu.
Wrócilismy do domu około 2 00.
Jak juz lezałem w łóziu, próbując zasnąć dostałem smsa "Stary wielkie dzieki. Mam nadzieję, że jak tak idzie to jutro też jedziemy? :-)"
PS - zycze wszystkim takich efektów, atmosfery i takiego kumpla..
|
|
| |
Brak komentarzy do tego opowiadania | |