|
autor: wilus08-09-2005 ZBYSZEK
|
Koniec czerwca, początek wakacji, dzieciaki to mają fajnie, tylko temperatury jakby nie letnie jaszcze w dzień to może być ale nocą to ledwo do 15st. dochodzi.
Po późnym obiedzie nieśmiało zagaduje żonkę: a jak w pracy?, a jak żyje Majka (najlepsza koleżanka z tejże pracy), a jak Justynka?
- Co, do lasu chcesz jechać - bardzo szybko odgaduje moje zamiary.
- Jeszcze nie wiem, nie bardzo mi się chce- skłamałem -może bym i wyskoczył.
- Nie kręć, nie kręć, tylko upoluj coś wreszcie.
Bo ostatnio to św. Hubert tylko widokami mnie obdarzał, za co i tak jestem mu bardzo wdzięczny bo locha z ósemką warchlaków to ładny obrazek.
Wyposażony w łaskawe przyzwolenie mojej ślubnej, telefon do kumpla, moro na tyłek, kurtka w garść, broń, lornetka, latarka i do samochodu. U Grześka, przy kawce ustalamy "plan bitwy" i na łowy. Grzegorz na łąki, na kozła, ja na ambonę tzw "Marca". Ambona fajnie usutuowana: na skraju lasu, poprawej pasek żyta dalej owies, po lewej duża łąka, przedemną ok.120 m łąki a dalej olszyny i takie różne habazie.
Podwiozłem Grześka, samochodzik zostawiłem w zagajniku i powoli, skrajem lasu zbliżałem się do ambony, cichutko, uważnie bez przerwy lornetując teren, krok za kroczkiem bezszelestnie niemalże, już dotykałem ręką szczebli drabiny gdy:
-Zbyyyszeeek ! - dobiegło jak z nieba.
Zmroziło mnie! Gdy podchodziłem do ambony to nawet na nią nie spojrzałem i nie wiem co było widać w oknach, nigdy tu też nie straszyło, ja mam inaczej na imię, na drugie też...więc co jest?
Głos chyba należał do dziewczyny, która stawia taktyczny opór napalonemu facetowi (pamiętam z kawalerskiego stanu). Ale co dalej, co mam teraz zrobić? Wypisany jestem na tę właśnie ambone, nawet nie rejon tylko właśnie TA ambona na której gruchają sobie teraz dwa gołąbeczki.
-Bardzo zajęci jesteście?- zapytałem stojąc pod drabiną. Cisza, wszelkie szmery ucichły, pełna konsternacja teraz dla odmiany tam, na górze.
-Nie, nie bardzo - po dłuższej chwili odezwał się głos (to chyba Zbyszek)
Choroba ze 2 km do najbliższej chałupy, a im się akurat tu zachciało przyleźć, różne myśli przychodzą mi do głowy.
-To bardzo proszę na dół - udałem groźnego i bardzo stanowczego. Małe zamieszanie w małej budce i lekko skrzypiąc otworzyły się drzwiczki ,najpierw ukazał się Zbyszek taki17-18letni młodzian w szortach (ale kurdupel - pomyślałem), a za nim zgrabny tyłeczek właścicielki nibiańskiego głosu, szybciutko zeszła i nie pokazując buzi (pewnie czerwonej jak flaga Chin) odeszła. Ze Zbyszkiem zamieniłem kilka zdań na temat łowiectwa i życząc mi szczęścia( ! ) pobiegł za swoją lubą.
Wdrapałem się na ambone, czysto ani śladu odbywającej się tu przed chwilą miłości. Lornetka do oczu - nic. Trzy naboje do karabinu, karabin w kąt i oczekiwanie, błogi spokój podszyty niepokojem, wyczekiwanie na jakiś ruch, na jakiś trzask, jakiś hałas. Kurcze inni to mają na ambonach osy, szerszenie czasem ptaki a ja od razu takie coś. Mam nadzieje że zgrabny tyłeczek miał szczęśliwe kolanka i że szczęście zostało na ambonie. Po lewo ruch, lornetka: koza, sama? nie, koźlaczki, dwa, śliczne skaczą jak zajączki. Rozglądam się, w owsie kozioł, szóstak, mocny. Chyba tam leżał bo nie widziałem go wcześniej a znalazł się od razu na środku pola. Jest i lisiura, na tego to przez krzyż popatrzyłem, ale do początku sezonu jeszcze 3 dni, a ciesz się, przyjade po ciebie później.
Z tyłu strzał, to chyba Grzegorz doczekał się kozła, poczekam jeszcze troszkę niech go wypatroszy, łeb odbije, ciekawe co tam, koledzy mówili, że kręci się tam perukarz... ale takich kolanek to chyba nawet zgrabny tyłeczek nie ma.
Zmierzch, noc prawie, ten czarny kształt na tle olszyn, lornetka: jest! 80-90kg, pojedynek; niezbyt ostrożny skoro już wychodzi z pod osłony tych chaszczy. Wyszedł powoli, na niską trawe, wyrażnie widać pędzel nie sutki, sam, nic się przy nim nie kręci, sztucer do ręki, spokojnie, bezgłośnie pogryza trawę, nie buchtuje, jest na blat do mnie, 80m, krzyż, łopatka, komora, BACH! huk wystrzału przerażliwie przerywa ciszę.
Dopiero teraz poczułem jak mi serce wali, jak krew buzuje, jak nogi drżą. Dzik poszedł dużym łukiem, przez ogrodzenie w zboże, drut kolczasty aż zagrechotał. Wypalam papierosa, emocje zaczynają wreszcie odpuszczać, dostał czy go tylko spłoszyłem? Odległość mała, wypełnił całą lunete, na pewno dostał. Latarka w dłoń, tak tu stał, szukam ścinki, farby, nic ale śladu kuli też nie ma Jeszcze raz, może coś przeoczyłem i jeszcze raz NIC. Latarka przerywa, zgasła. Boże, dlaczego taki chłam kupiłem. Ściągać psy czy czekać do rana? O godz. 3 już świta, to ponad 4 godzinki, noc zimna, decyzja: przyjadę rano!
Z kozłem na skup, Grzesiek już czekał przy drodze
-Taki duży że nie dałeś rady go wrzucić?- wyczuwam ironię w pytaniu.
Gdy zaczynało świtać już byłem z powrotem na miejscu zestrzału, szukam, nic! Napewno wydeptał ścieżke w zbożu, idę tam , jest ściecha że samochodem można zawracać, ale ani śladu farby, czyżby pudło? Idę dalej, oglądam słomki bardzo dokładnie, jedna czerwona, tu kilka, tu cała kałuża. Mam cie brachu! Ty już jesteś mój. Jeszcze kilka kroków, jeszcze pare metrów, JEST, leży, pośrodku pola żyta w wygniecionym kręgu leży, nawet teraz powalony wygląda dumnie, leży moje trofeum.
Mamy z kolegami taki zwyczaj, trochę śmieszny, trochę dziwaczny ale chyba warty kontynuacji: nadajemy wielu zwierzętom nazwy, imiona, przezwiska i tak jest byk - łowczy(kolega się przejęzyczył), jest kulawka - locha, która mimo swego kalectwa co roku wyprowadza młode. Mój wycinek to oczywiście Zbyszek. Szkoda, że fajke miał złamaną - dlatego został SZCZERBATYM ZBYSZKIEM.
|
|
| |
09-09-2005 12:26 | kostek | Proszę proszę, widzę, ze oprócz wielu innych talentów, jest również talent literacki.
Gratuluję, zgrabne opowiadanko.
Pozdrowienia od sygnalisty dla sygnalisty literata. | 08-09-2005 19:42 | Esiek | Bardzo miłe opowiadanko. Jak się do lasu nie wychodzi to przeczytanie takiego tekstu jest odpowiednim substytutem.
Darz Bór
Esiek |
| |