Jest środek maja, polujemy na kozła! Jedziemy. Nastrój raczej senny. Druga w nocy. Ja i Wojtek - od niedawna w rodzinie - zapalony towarzysz łowów. Zajeżdżamy do książki. Wpisuję si w rejon "Marchewki". Jeszcze przez chwilę siedzimy w aucie, za ciemno jeszcze. Dobra, świta. Idziemy.
Rosa "płucze" nas bez litości. Mijamy bagienka od strony Dybówka, nic... pustynia. Na polnej drodze odbijamy w lewo, w kierunku wielkiego pola lucerny. Jest! Ruda plama wyraźnie zmierza w kierunku środka uprawy! Lornetka do oczu! Koza. Zostawiamy ją w spokoju. Idziemy dalej. Mijamy kilka upraw, słońce coraz wyżej, a tu nic! Zrezygnowani postanawiamy wracać do samochodu. Idziemy na skróty przez bajecznie kwiecistą łąkę. Nagle widzę znowu rudą plamę! Znika, zanim wezmę lornetkę do oczu. Zostawiam szwagra i zaczynam podchodzić od lewej, kierując się pod wiatr. Dwieście metrów podchodów niemal na "czworaka" i nic. "Chyba zaległ w bagienku..." - ta myśl odbiera wiarę w udane łowy. Nie! Jest! Stoi o sto kroków, spokojnie żeruje. Luneta do oka, kozioł! Widzę wyraźnie- szóstak, taki około 4 lat. No brachu, masz szczęście - za młody jesteś. Nagle kozioł dostrzega mnie - raptownie odwraca łeb w moim kierunku! Jezu - jednotykowiec! Prawa tyka wyraźnie błyszczy we wschodzącym słońcu, lewej brak! Szybka korekta, krzyż na łopatkę, przyśpiesznik - kozioł znika! Zabezpieczam broń, gdzie on jest? Przesuwam się kilka metrów w lewo. Nie ma go, pewnie schował sie w bagienku... Jest. Wychodzi z zarośli na sztywnych cewkach, patrzy na mnie, pewnie zaraz zacznie szczekać. Wróg zdemaskowany. Nie czekam. Celując na sztycha powoli ściągam spust, klik! Sztucer zabezpieczony!!! Kozioł w tym czasie odwraca się i znowu zaczyna żerować, dzięki Bogu! Odbezpieczam broń, ale on to słyszy! Raptowne poderwanie łba do góry, krzyż, łopatka, strzał! Kozioł zniknął. Dostał? Oglądam się - Wojtek pokazuje na migi, że zwierz leży! Ja nie wierzę, prawie biegiem idę w kierunku kozła. Jest! Leży, strzelony na wysoką komorę, jedynie parostek lśni w słońcu. Piękny selekt w pierwszych dniach sezonu. Dobiega szwagier, szczerze gratuluje.
Patroszę kozła. Ciągniemy go do auta jakieś 500 metrów. Pryska czar polowania, trzeba jechac do skupu. Tam wyłudzam wątróbkę - przecież trzeba to uczcić! Wojtuś przywiózł ze Słowacji pyszną śliwowicę. Wracamy do domu, wszyscy jeszcze śpią. Mama jako pierwsza wstaje, smaży nam smakołyk, kieliszek wybornej śliwowicy przywołuje emocje poranne. Powoli wstają wszyscy, dziwią się, że byliśmy na polowaniu i to udanym! Senior z uwagą ogląda trofeum, kręci głową, cieszy się razem z nami! To był udany świt! Ale sen silniejszy od łowców. Powoli zaczynamy z Wojtkiem ziewać. Spanie - jedyne marzenie! Kładąc się do łóżka, widzę go- patrzy uważnie w moją stronę, jeszcze żywy, jeszcze piękny! Powoli Morfeusz odbiera swiadomość. Kozioł nagle wielki, nagle blisko, nagle odpływa, cisza, spokój, już mnie nie ma... |