Całe wydarzenie miało miejsce piątego lipca. Był to ostatni dzień przed wyjazdem do domu i ostatnia w tym roku akademickim wyprawa na polowanie w studenckim kole łowieckim, zwanym inaczej Sekcją Łowiecką Koła Naukowego Leśników.
Spakowałem "sprzęt" i wyszedłem na autobus. Około 20.30 byłem w łowisku. Wpisałem się do książki ewidencji i poszedłem w kierunku miejsca, gdzie od kilku tygodni widywałem rogacza-szpicaka, którego nie strzelałem ze względu na to, że jeszcze nie wytarł scypułu. Odstrzał miałem na rogacza w 1 klasie wieku i dzika-przelatka. Po wyjściu poza teren zabudowany rozpakowałem sztucer, a pokrowiec złożyłem w kostke i wsadziłem do dużego plecaka. Zawsze go zabieram, gdy jeżdże na polowanie autobusem, dlatego że łatwiej go w ten sposób przenosić, a poza tym służy on również jako podpórka przy strzale. Postanowiłem przejść torami kolejowymi ze wsi Owińska do Bolechowa i tam zasiąść w miejscu, gdzie spodziewałem sie spotkać kozła. Już po kilkudziesieciu metrach zobaczyłem żerującą kozę z dwoma koźlętami. Popatrzyłem trochę na nie przez lornetkę i ruszyłem dalej. Uszedłem kilkaset metrów i wypłoszyłem kolejną sarnę - ubiegłoroczną kózkę. Dochodziłem już do lasu (w sumie trudno to nazwać lasem - kilku, może kilkunasto hektarowa kępa drzew) i w oddali zobaczyłem kolejną sarnę. Zauważyłem przez lornetkę, że to kozioł. Nie był to rogacz, którego upatrzyłem wcześniej, bo tamten chodzi po lewej stronie tego lasu i to jeszcze dobry kilometr od miejsca, w którym stałem. Kozioł spokojnie żerował na łące za łanem zbóż w odległości około 250 m ode mnie. Pomyślałem, że obejrzę go sobie, a jeśli nie bedzie do odstrzału to pójdę na spotkanie ze szpicakiem. Postanowiłem dojść torami do ściany lasu, a potem drogą oddzielająca las od zboża pójść w kierunku łąki. Po drodze spotkałem lisa, który przechodził przez tory z jednego łanu zboża do drugiego. Doszedłem do lasu i drogą kierowałem się w kierunku łąki. Wiatr miałem od strony rogacza, szedłem na tle lasu, także wszystko było OK. Doszedłem do końca zboża, przykucnąłem. Lornetka do oczu i zobaczyłem rogacza w drugim porożu: drobna sylwetka, trójkątna plamka nosowa, reszta głowy ciemna, jak chodził to trzymał ją wysoko. Jego parostki były jakieś dziwnie asymetryczne, ale na początku nie mogłem dopatrzeć się na czym dokładnie ta asymetria polega. Gdy obrócił głowę pod innym kątem zobaczyłem, że na jednej tyce ma parostek w formie dość mocnego widłaka, a drugi parostek to szydło, w dodatku o połowę krótsze i cieńsze. Już wiedziałem, że nie pójdę na spotkanie ze szpicakiem.. :)
Do rogacza miałem około 80 m, zdjąłem plecak i chciałem go użyć jako podpórki - niestety, za wysokie trawy. Podniosłem sztucer do oka, ale odległość była zbyt duża na pewne ulokowanie kuli z wolnej ręki. Cofnąłem się kawałek i wszedłem do lasu. Oparłem broń o drzewo (grab), ale niestety liście przeszkadzały. Spojrzałem na zegarek, godzina 21.30, niedługo zrobi się ciemno. Wyjąłem nóż i obciąłem kilka gąłązek, miałem teraz widok na całą łąkę, tylko jedno ale - rogacza już na niej nie było. Lornetka do oczu, niestety nie ma go. Łąka schodziła leciutkim spadkiem w dół, jeśli nie uciekł to powinien być gdzieś tam w dołku. Wylazłem z lasu i szedłem łąką przy granicy ze zbożem, po chwili lornetka do oczu i zauważyłem w zbożu sylwetkę sarny. Po kilkunastu metrach podchodu okazało się, że to nie sarna tylko jakaś kępa traw w podobnym kolorze. Robiło się coraz ciemniej. Zrezygnowany przestałem się skradać, wstałem i zrobiłem kilka kroków. Wtedy zauważyłem, jak rogacz zerwał się skądś i ile sił w cewkach uciekał do lasu. Krótkie spojrzenie na parostki - tak to ten. Sztucer do oka, ale niestety luneta o krotności 8 nie sprzyja strzelaniu w biegu. Kiedy ja "szukałem" rogacza w lunecie, ten już był prawie w lesie. Odjąłem lunetę od oka, patrzę gdzie rogacz, ponowne złożenie, krzyż "najeżdża" na rogacza od tyłu, wyprzedza go, i wtedy ciągnę za spust... Huk, z lufy słup ognia i widzę jak kozioł przewraca się wpadając pomiedzy drzewa skraju lasu. Kula trafiła na wysoką komorę i wyszła prawym barkiem. Zadzwoniłem po kolegę ze studiów, który mieszka niedaleko i umówiłem się przy przejeździe kolejowym w Bolechowie. Po drodze musiałem iść drogą przez fragment gęstego, podmokłego lasu. Ciemno było okropnie. Usłyszałem coś w pokrzywach, stanąłem i po chwili usłyszałem coś w rodzaju kłapania szabel. Nie jestem do teraz pewien, czy to był dzik, czy tylko mi się wydawało, ale wtedy z duszą na ramieniu praktycznie wybiegłem w kierunku szosy. Tam czekał już kolega, pojechaliśmy po koziołka, zawieźliśmy do skupu, a jako że już o tej porze nie miałem autobka, to kolega zawiózł mnie do samego Poznania (prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie). Jego Vitara pali 10 l benzyny/100km i trochę mnie to kosztowało, ale co tam. Pani na stacji benzynowej dziwnie patrzyła na moje zafarbowane ręcę, kiedy płaciłem za paliwo ;) hehe
W świetle dziennym, po zdjęciu resztek scypułu okazało się, że to nie widłak tylko szóstak nieregularny.
Zdjęcia umieściłem w galerii. |