15.08.2008r. - pierwsze w tym sezonie kacze polowanie - tylko na zlotach.

Dla prawdziwego myśliwego nie ma złej pogody...
Od kilku dni cały kraj pogrążony jest przez żywioły - ulewy, gradobicia, trąby powietrzne, huragany...
Prognozy pogody grożą złowieszczo, że dziś nie będzie lepiej...
Co więc robi w takiej sytuacji prawdziwy myśliwy? Otóż prawdziwy myśliwy ma niepoprawną nadzieję, że do wieczora będzie lepiej i pchany pasją przeogromną jedzie na wieczorną zbiórkę przed zlotami.
Lać zaczyna ok. godz. 18. Gromy z czarnego nieba usiłują wybić nam z rozpalonych głów resztki nadziei, ale nie dajemy się. Po półtorej godziny tłoczenia się pod niewielkim zadaszeniem wymuszamy na łowczym rozpoczęcie zbiórki. Bo może nad stawami nie leje... Podzieleni na grupy jedziemy to sprawdzić. Leje, cholera! Jeszcze jak! Nawet stojąc samochodami obok siebie, rozmawiamy z prezesem przez komórki. Niepoprawny optymizm prezesa jest jednak powszechnie znany i czyni cuda.
"Przejaśnia się" - słyszę w słuchawce ale gdzie tam! Nadal wali żabami równo, jak mawia brat prezesa. Po chwili jednak... cud zaiste... widzę jaśniejszy fragment nieba na zachodzie. A wiatr duje właśnie z zachodu... Błagam prezesa by wytrzymał jeszcze pół godziny, aż przestanie lać, ale on nie wytrzymuje. W ulewnym deszczu składamy broń. "Przejaśnia się..."
"Będziemy strzelać w słońcu" - peroruje prezes, po czym drałuje ze swymi trzema wspaniałymi psami przez błota i wody, aby nagonić na nas kaczki, które "na pewno siedzą na stawach". Na stawach kaczek niestety nie ma, ale są i dobre wieści, bo wreszcie przestaje padać.
Ustalamy gdzie kto stanie na zlotach, idę na swoją wymarzoną groblę ...
iii ...
... zaczyna lać! Ulewa, błyskawice i grzmoty skutecznie zniechęciły kaczki, ale nie nas! Zloty były bardzo słabe, a my trwaliśmy na stanowiskach przynajmniej o pół godziny za długo. Mój przemoczony kapelusz ważył w domu ze 4 kilo ...
Siła by dłużej opowiadać. Nawinęła mi się jakaś zabłąkana kaczka, to ją strzeliłem z nerwów i z dolnej lufy, potem nieskutecznie wygarnąłem z obu luf do stadka mocno wystraszonego przez Martina, a na koniec, z trudem łapiąc równowagę i kaczkę na cel, pięknym dalekim strzałem ustaliłem swój (i całej grupy) dzisiejszy rozkład na 2 sztuki.
Ale to nie wszystko. Trzeba jeszcze oddać sprawiedliwość wspaniałym psom prezesa. Obie kaczki znalazła znana czytelnikom mojej strony niemiecka wyżlica Jaga. Mimo większego doświadczenia dwójki labradorów, zwyciężyła arystokratyczna krew starej myśliwskiej rasy.