Sobota
07.05.2011
nr 127 (2106 )
ISSN 1734-6827

Wiedza i edukacja



Temat: Pewne majowe polowanie na dziki  (NOWY TEMAT)

Autor: hunter44  godzina: 03:11
Było to majowe polowanie na dziki na początku lat dziewięćdziesiątych. Wybrałem się na polowanie w rejonie „lagru” na obwodzie nr. 17. Starsi myśliwi, od razu wiedzą o czym piszę. Ale wiem, że nie wszyscy zdają sobie sprawę, gdzie dokładnie odbywało się polowanie. Otóż zapisałem się na ambonę Romanka- Lagier, z tym że do zmroku polowałem na świeżo zbudowanej zwyżce którą zbudowaliśmy z kol. Rolandem, a także ówczesnym stażystą Zbyszkiem, przy kniewskich łąkach. Około godz. 23-ciej postanowiłem przejść na powyżej wymienioną ambonę. Była to księżycowa noc, oczywiście jak każdy myśliwy, zachodząc od tyłu przyjrzałem się przez lornetkę, aby zobaczyć, co znajduje się na polu. W szkłach lornetki na polu przed amboną, na której zamierzałem polować, zauważyłem watahę dzików. Po krótkim rozeznaniu przez lornetkę stwierdziłem, iż znajduje się tam duża locha z jedenaściorgiem warchlaków, o której wiedziałem wcześniej, gdyż trzykrotnie spotkałem ją w tamtym rejonie. Prócz tej lochy, były tam w pewnym oddaleniu, dwie grupy przelatków, jedne trochę większe, a drugie trochę mniejsze. Podszedłem do drewnianego płotka i postanowiłem strzelać do przelatka, w grupie mniejszych przelatków. Strzelałem z tzw. „wolnej ręki” dystans około 120 metrów. Po strzale dzik „padł w ogniu”. Reszta przelatków uciekła do lasu, natomiast locha, zaczęła „warczeć” były to odgłosy podobne do warczenia psa. Zauważyłem, że jej warchlaki zbiły się w gromadkę, i stanęły przy ścianie lasu. Natomiast locha zaczęła zataczać kręgi. Nie pokojąc się specjalnie, zostawiwszy mój plecak z termosem i z kocem itd. na łące, wspiąłem się na wspomniane wcześniej drewniane ogrodzenie. Niestety ogrodzenie nie wytrzymało mojego ciężaru, z trzaskiem upadłem na ziemię. Miałem wtedy przy sobie gazowy rewolwer, więc pomyślałem sobie, że w razie ataku użyję go do odstraszenia lochy. Strzeliłem kilkakrotnie (był to rewolwer typu pyton). Na nic zdały się moje kalkulacje, locha zdecydowanie rzuciła się do ataku. Wobec tego rzuciłem się biegiem do ambony, która przecież była tak blisko. Prawdopodobnie był to mój „rekord świata”, w biegu na dystansie 40 metrów. Gdy dopadłem pierwszych szczebli drabiny, dosłownie „odczułem kłapanie i oddech” dzika. Wszedłem na ambonę zlany potem, a była to bardzo zimna noc. Wspomniana locha długo jeszcze „warczała” nim odeszła do zbitych w gromadkę warchlaków. Zasiadłem na ambonie, nastąpiła kompletna cisza. Ochłonąłem, po tym zdarzeniu. Pomyślałem o zejściu z ambony, i zabraniu mojego plecaka, lornetki, koca itd. Ale jakaś „przekora” nie dawała mi zejść z ambony. Kiedy już zamierzałem zejść, usłyszałem, trzaski naprzeciw w lesie. Postanowiłem, zaczekać, nagle zauważyłem, dużego dzika, który biegnie wprost na ambonę. No cóż, wiem, że nikt nie powie, że dzika się „poznaje” ale była to ta sama locha, podbiegła pod ambonę na której siedziałem, i obchodząc ją wokół znów zaczęła „warczeć” jak pies. Warchlaki również wróciły i stały na tle lasu. W pewnym momencie stanęła naprzeciw przedniego okienka i dosłownie nasze spojrzenia „spotkały się”. Zrozumiałem, że będzie to niespotykana a zarazem niespokojna noc, po pewnym czasie, dzik odszedł od ambony i podążył do mojego pozostawionego plecaka i koca. To co zobaczyłem, gdyby ktoś mi opowiadał, nigdy bym w to nie uwierzył. Ale jest to fakt, otóż locha zaczęła „mścić” się na moim plecaku, zobaczyłem jak plecak i koc „fruwa” w powietrzu. Po pewnej chwili wyładowawszy swoją złość dołączyła do zbitych w gromadkę warchlaków i cała wataha, zniknęła w lesie. Oczywiście „oniemiały” całym tym wydarzeniem jeszcze przez godzinę siedziałem na ambonie. Po godzinie zebrałem strzępy mojego koca i plecaka i wróciłem na ambonę. Po upływie godziny strzeliłem następnego przelatka, a po dwóch godzinach, nad ranem, trzeciego przelatka. Mój termos, który był w plecaku zakupiony w Norwegii, miał tylko kilka wgnieceń, jako niezniszczalny (tak był reklamowany), przeżył, i używam go do tej pory. Chciałbym od razu ubiec, nie jest to reklama termosu, ale jak nieprzewidywalnie może zachować się zwierzyna.

Autor: nowy21  godzina: 14:35
Kolega posiada bujną fantazję.DB

Autor: Kierpcuch  godzina: 18:06
Słabe. Byłoby lepsze, gdyby locha nabiła termos "na ząb" a z koca zrobiła sobie pelerynę jak Zorro i zniknęła w mroku ostępów. Za trzy lata twój szwagier-abstynent wracałby z teatru na rowerze skrótem przez las i na ścieżkę wylazłby mu ten dzik - z termosem i w znoszonej już mocno pelerynie - warczący metalicznie "...kuRRRvaaa, to ja zoRRRooo, dawaj RRRoweRRR i spieRRRalaj...". Mam kontynuować o tym, jak po kolejnych trzech latach syn tego szwagra przebywał w lesie podczas gimnazjalnej akcji Leśnego Liczenia Chrustu i nauczycielkę potrącił im dzik na rowerze?

Autor: Sylwian70  godzina: 19:02
opowiadanie bardzo realne lecz podejrzewam że zostało lekko ubarwione.D.B.

Autor: sumada  godzina: 19:11
Nie dam żonie do przeczytania bo mnie więcej nie puści

Autor: Mixon  godzina: 22:29
kol,Kierpcuch Nieźle się uśmiałem ;) pozdr.